Maja ciąg dalszy. W tle bzy i pachnąca Saska Kępa, ale także, niestety, złowrogo czająca się sesja... Ale my nic sobie z tego nie robimy! Robimy natomiast obiady, pikniki i desery. A na deser kwintesencja lata, czyli cytrynowe tiramisu. W normalnych warunkach prezentowanie przepisu na to ciasto wydałoby nam się bezcelowe - wszyscy znają tiramisu - ale maj został ogłoszony nie tylko miesiącem fotografii w Krakowie, ale także naszym miesiącem słodkiego nicnierobienia... A wspomniany deser przygotowuje się w niesamowicie mało wymagający sposób! No i w dodatku to nie jest zwykłe tiramisu, tylko cytrynowe:)
A więc zaczynamy:
Wsiadamy na nasze zwinne rowery i mkniemy do sklepu (bo mamy z górki). Tam nabywamy:
opakowanie biszkoptów
opakowanie serka mascarpone (250g)
cukier puder
2 cytryny
Następnie mozolnie pedałujemy pod górę, by już w domu (zziajane jak nieboskie stworzenia) zaparzyć kubek mocnej kawy i wyciągnąć z barku jakiś likier (nie musi być amaretto, my dodałyśmy malinowy).
Kawę i odrobinę likieru wlewamy do głębokiego talerza. Serek ucieramy z cukrem pudrem, dodawanym do smaku. Ścieramy skórkę z cytryn i wyciskamy sok z jednej z nich (albo z dwóch, jeśli chcemy, aby masa była bardzo kwaśna). Dodajemy skórkę i sok do serka. Przygotowujemy sobie jakieś ładne szklane naczynia (my miałyśmy do dyspozycji tylko kieliszki). Układamy w nich warstwę biszkoptów namoczonych dosłownie przez 2 sekundy w kawie i likierze, a potem warstwę serka. I tak dalej, aż nam zabraknie jednego albo drugiego. możemy posypać tiramisu kakaem. Do lodówki zaś wstawić je musimy obligatoryjnie, żeby wszystko się ładnie przeżarło:) Jeść można za jakieś 2-3 godziny. Przepis uproszczony względem oryginalnego włoskiego, ale cel osiągnięty.Tiramisu podnosi nie tylko na duchu. Tira mi su!
Smacznego życzą J. i A.!