Dziś oda do masła. Najwspanialszej rzeczy, jaką stworzył człowiek. Za każdym razem, gdy pomyśli się o czymś pysznym, musi to być masło. Ewentualnie w tym musi być masło. Moja miłość do masła jest zupełnie odwzajemniona. Jeszcze nigdy mnie nie zawiodło. Niezależnie od tego, czy robiłam je sama (jako dziecko uwielbiałam robić masło, szczególnie upodobałam sobie końcowe płukanie i wyklepywanie drewnianą łyżką), czy tylko kupowałam, zawsze wiedziałam, że na końcu czeka rozkoszna uczta.
Steki doprawiłam jak przystało na manly man'a jedynie morską solą i świeżo zmielonym pieprzem.
Podałam je na sałacie ze szpinaku i sera brie w dressingu z oliwy z oliwek i octu balsamicznego.
Do tego podałam młode marchewki podsmażone na tłuszczu wytopionym z boczku i duszone w piwie.
Uczta była rzeczywiście wyborna i nawet K., który nie lubi natki pietruszki, z lubością rozprowadzał masło po stekach.
Smacznego życzy M.