Pokazywanie postów oznaczonych etykietą przetwory. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą przetwory. Pokaż wszystkie posty
piątek, 26 grudnia 2014
And so this is Christmas!
Święta nadeszły znienacka, w ogóle się ich nie spodziewałam. W każdym razie nie tak szybko. Co prawda choikę ubrałam na początku grudnia, prezenty zaczęłam obmyślać w listopadzie, ale grudzień zaskoczył mnie swoim pośpiechem. Dlatego dopiero teraz, pod koniec Pierwszego Dnia Świat kłaniam się światecznie i pokazauję naszą piekną choinkę i świateczne paczki smakołykowe składające sie z chałwy, pierników i chutey'a z czerwonej cebuli.
Życzę więc Wam wszystkim i sobie samych pyszności, kreatywności i podskoków z radości. Spędzajmy Święta jak najmilej :-)
Do usłyszenia w przyszłym roku lub prędziej.
M.
piątek, 7 października 2011
malinowy król!
Niestety nie wszyscy są takimi szczęściarzami, jak J. i A. Dla tych, którzy nimi nie są, czyli dla mnie i dla K. już drugi tydzień zajęć dobiega końca. Jak to więc zwykle bywa na początku każdego semestru - jestem chora. Ostatni (podobno, choć mam nadzieję, że jednak nie!) ładny i ciepły tydzień tej jesieni spędziłam więc w łóżku, a konieczne podróże na uczelnię odbywałam nie na moim nowym rowerze, tylko autobusem, w którym nikt nie otwiera okien!
Ale dość tego marudzenia. Obiecałam moje pierwsze przetwory, więc je prezentuję. Co więcej mają one podobno leczyć te wszystkie katary i inne kaszle, które atakują nas wszystkich jesienią. Przepis jest banalnie prosty, dostałam go, razem ze słoiczkiem na spróbowanie, od Mamy Asi, która mówi o mnie "koleżanka zmarźluszek" i podczas mojego pobytu w Wałbrzychu częstowała mnie wszystkim, co rozgrzewające ;-)
W każdym razie przepis jest następujący:
kilogram malin na kilogram miodu (ja dodałam jeszcze sok z cytryny i startą skórkę). Miód rozpuszczamy, dodajemy maliny i razem podgrzewamy. Potem przelewamy do słoiczków i odwracamy je do góry dnem. Na szczęście moje pierwsze przetwory są tak proste do zrobienia, że nic nie sknociłam, więc może w przyszłym roku pokuszę się o coś bardziej ambitnego ;-)
Pozdrawiam,
M.
niedziela, 18 września 2011
Rain fell down
Szkocja. Jesień w pełni. Drastycznie odcięta od ciepłych promieni słońca czatuję na równie ciepłą kurtkę, która osłoni mnie przed przeszywającym ciało i duszę szkockim wietrzyskiem i srogo padającym deszczem, który musi uraczyć mnie swoją obecnością zawsze wtedy, kiedy wychodzę na dwór. Z rozczuleniem wspominam więc piękny dzień i dorodne jabłka, z których przyrządziłam rozgrzewający chutney z myślą o takiej właśnie aurze. Szkoda tylko, że wszystkie słoiki zostały w rodzinnym domu...na otarcie łez - przepis:
Chutney jabłkowy z chili:
10 kwaśnych jabłek obranych i pokrojonych w kostkę, czy coś w tym guście
30 g startego imbiru
30 g posiekanych migdałów (ja dałam bez skórki)
350 ml octu winnego
300 g cukru brązowego
4 ząbki startego czosnku
1/2 łyżeczki chili
1 duża cebula pokrojona w kostkę
Do garnka wsypujemy jabłka, zalewamy octem i wsypujemy cukier. Niech się to ładnie zagotuje, a potem bulgocze na małym ogniu, aż jabłka zmiękną. Dodajemy resztę składników i zostawiamy jeszcze na ok. 20 minut na małym ogniu. Przekładamy do słoików i zostawiamy najlepiej na paskudne deszczowe dni!
Smacznego życzy J.!
środa, 31 sierpnia 2011
Summertime
M. uczy się na egzamin, J. wyjechała na zasłużone wakacje, więc znowu piszę sama. I znowu drżę w strachu przed nadchodzącą jesienią. Tym razem okopałam się w szańcu zwanym moją kuchnią, smażę konfitury i ochoczo wierzę Janis Joplin, gdy śpiewa: „Honey, nothing' s going to harm ya...”. Robienie przetworów i zapasów na jesień wzbudza bowiem we mnie szczęście, i daje poczucie bezpieczeństwa. W materii dżemów jestem jednak totalną amatorką. Dzień wcześniej próbowałam zrobić pomarańczowy, ale wyszło mi coś wyjątkowo mało smacznego, bo okazało się, że niewystarczająco postarałam się przy usuwaniu albedo... (co, nawiasem mówiąc, bardzo mnie umęczyło). Dzisiaj więc tylko dobre nastawienie, trochę mniej dobra pogoda, Janis Joplin i przepis na konfiturę z marchewki!
Przepis na 2 nieduże słoiczki:
ok. 500 g marchwi
250 g cukru
2 cytryny
ok. 2 cm korzenia imbiru
odrobina skórki pomarańczowej, niekandyzowanej
odrobina posiekanych migdałów
Marchewkę myję, obieram i trę na tarce o małych oczkach. Z cytryn ścieram skórkę cesterem (nie wiem, czy jest takie słowo, ale ja tak nazywam przyrząd do obierania paseczków ze skórek cytrusów) i kroję te paseczki skórki na mniejsze. Imbir oskrobuję ze skórki za pomocą łyżeczki i kroję na malutkie kawałeczki. Migdały prażę chwilę na patelni bez tłuszczu. Marchewkę, skórki i sok z cytryn, imbir i skórkę pomarańczową mieszam w garnku z cukrem i wstawiam na gaz. Najpierw dość duży, a kiedy ta cała pulpa zacznie wrzeć, zmniejszam gaz i na takim małym gotuję jeszcze dość długo, co jakiś czas mieszając. Wiadomo – konfitura jest gotowa, kiedy osiągnie odpowiednią gęstość i miękkość. Na koniec dorzucam do niej prażone migdały i przekładam ją do słoiczków. Słoiczki zaś stawiam na ściereczce do góry dnem, żeby się „zassały”:) I już można spokojnie czekać na jesień!
Smacznego życzy A.! (i zabiera się od razu do jedzenia tego, co się w słoiczkach nie zmieściło:))
PS. Właściwie to przetwory z marchwi i pomarańczy wcale nie są odpowiednie na tę porę roku. Nie są to owce (i warzywa) sezonowe, być może większy sens miałoby zamknięcie w słoiczku śliwek, czy malin, ale tym już zajęła się moja mama, więc mi pozostały jedynie przetwory eksperymentalne...
Subskrybuj:
Posty (Atom)