Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Przepisy M.. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Przepisy M.. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, 23 lutego 2015

przecież do końca życia mamy na to czas!


Niedawno zmieniłam kratkę.Gdybym miała dać anons matrymonialny, to w polu wiek musiałabym już oznaczyć 26-35 lat. Wczoraj znajomy zapytał, gdy rozmawialiśmy o kolejnych etapach mojej edukacji: "to kiedy w końcu będziesz mogła zacząć po prostu robić to, co kochasz?".

Co kocham? Zawodowo? Co kocham?! W życiu? Cały dzień spędziłam dziś na rozmyślaniach, co w zasadzie ja M., ja sama, nie M. dziewczyna K., nie M. aplikantka, nie M. przyjaciółka J., A. czy kilku jeszcze innych osób tak naprawdę lubię, co sprawia mi przyjemność i daje pozytywną energię.

Lubię ładne piosenki, mój rower, taniec, ruch, francuskie wszystko, małe kina, piękne rzeczy, porządek, plany, wyjazdy i powroty, piwo, moich znajomych i moją rodzinę... ostatnio nawet lubię być zmęczona, bo wiem, że się rozwijam i że nie będę tracić czasu na głupoty, gdy mam go coraz mniej.

Nie wiem co będę kochała robić zawodowo, ale w końcu to pewnie rozgryzę. Póki co z całą pewnością mogę powiedzieć, że kocham jedzenie, więc z okazji moich urodzin gotowałam i jadłam pyszne rzeczy przez trzy tygodnie bez przerwy. Między innymi ciasto z buraka z przepisu Marty.
Jest przepyszne i smakuje ziemią :)
Polecam serdecznie zwłaszcza do osładzania sobie życiowych przemyśleń.
M.




piątek, 26 grudnia 2014

And so this is Christmas!


Święta nadeszły znienacka, w ogóle się ich nie spodziewałam. W każdym razie nie tak szybko. Co prawda choikę ubrałam na początku grudnia, prezenty zaczęłam obmyślać w listopadzie, ale grudzień zaskoczył mnie swoim pośpiechem. Dlatego dopiero teraz, pod koniec Pierwszego Dnia Świat kłaniam się światecznie i pokazauję naszą piekną choinkę i świateczne paczki smakołykowe składające sie z chałwy, pierników i chutey'a z czerwonej cebuli.

Życzę więc Wam wszystkim i sobie samych pyszności, kreatywności i podskoków z radości. Spędzajmy Święta jak najmilej :-)

Do usłyszenia w przyszłym roku lub prędziej.
M.


poniedziałek, 27 października 2014

sweet dreams are made of this!

Kontynuuję trend zdrowych deserów. Ponieważ zimno, ponieważ nadal trwa moje przytłaczajce dwudziestopięciolecie, ponieważ będę musiała wrócić do nauki, ale przede wszystkim dlatego, że zdrowe słodycze są najlepsze.
Wakacje (dla nas w październiku) się skończyły, trzeba było pożegnać gorącą i piękną Kretę, ale co gorsza również wspaniałą grecką kuchnię. Najlepsze mięsa, jakie w życiu jadłam, chleb z oliwą, deser  po każdej kolacji i rakomelo, najsmaczniejszy z bimbrów. Ciężko było wrócić do jesieni, łatwiej (po przejedzeniu ostatniego dnia i nieprzespanej z tego powodu nocy) do nawyków żywieniowych, jakie wypracowaliśmy z K. w przeciągu kilku ostatnich miesięcy.
Brakuje mi jednak słodkości, zwłaszcza, że coraz zimniej i ciemniej na zewnątrz.
Dlatego zdecydowałam się na jeden z najzdrowszych i najprostszych słodyczy na świecie - chałwę.
Potrzeba do jej przygotowania jedynie uprażonego sezamu i miodu.
Sezam prażymy ciągle mieszając, aby się nie przypalił i chałwa nie wyszła gorzka. Po ostudzeniu miksujemy go i dodajemy około 2 łyżek miodu, w zależności od indywidualnych preferencji, można więcej lub mniej. Następnie dodajemy ulubione dodatki - ja dodałam rodzynki, żurawinę i pokrojone suszone morele. Przekładamy do wybranych foremek, najlepiej sylikonowych i schładzamy. Im dłużej tym lepiej, ale pokusa jest duża. Pachnie w całej kuchni!
Smacznego życzy M.
PS A na deser kreteńska kolacja:
.

czwartek, 21 sierpnia 2014

il faut du temps au temps!


Mamy z K. Koleżankę, która ma cukrzycę. Kiedy dowiedziała się o tym mając 5 lat, ze zgrozą zawołała do rodziców: Nutella to moje życie! Zawsze strasznie mnie to bawi, gdy wyobrażam ją sobie jako dziecko, dla którego życie właśnie straciło sens.
Moje przywiązanie do nutelli nie jest aż tak dramatyczne, ale życie bez słodyczy, to niewątpliwie wyzwanie. Dlatego dostałam niemal obsesji na punkcie zdrowych, naturalnie słodkich składników codziennej diety, bo przecież czasem trzeba. Stąd wziął się pomysł na krem czekoladowy z awokado, a stąd już tylko krok, do gęstej konsystencji nutelli.
Potrzebowałam jednego bardzo dojrzałego awokado, 2 czubatych łyżek prawdziwego kakao, 4 łyżek mleczka kokosowego, 5 wcześniej sparzonych daktyli oraz 2 nieparzonych. Jeśli dla kogoś smak byłby zbyt zbliżony do czekolady deserowej, można go dosładzać miodem, stewią, daktylami, bananem czy czymkolwiek, co lubicie i jest słodkie :)
Całość wrzuciłam do blendera, zmiksowałam na gładką masę, przy czym umorusałam się, tak bardzo, jak tylko potrafię.
Teraz zajadamy się tym, dość wytrawnym (ale tak pysznym, że z radości skakałam) specjałem i myślimy, jak można go modyfikować.
Macie jakieś pomysły?
Smacznego życzą
M. i K.



piątek, 4 lipca 2014

Potem odpoczniesz


Nadeszło lato, noce które nie stają się czarne, które kuszą przyjemnym powiewem, filetowym niebem i obietnicą, że nawet niewyspana będę wypoczęta. Moje pierwsze wakacje z pracą, a jednocześnie pierwsze, podczas których nie wisi nade mną widmo egzaminów. Tęsknię za wolnością, jaką dawały studia, choć nigdy nie myślałam, że to przyznam. Tym bardziej przytłacza mnie lato, wakacje i brak swobody. Tyle rzeczy chciałabym zrobić latem, że tylko ciepłe wieczory dają mi poczucie spokoju. Mówią, że jest dobrze, jest przyjemnie, jest pięknie i nawet to dorosłe życie nie jest najgorsze. I poranki na rowerze, gdy mogę się jeszcze łudzić, że jadę bo chcę, a nie muszę.
Czerpię więc z lata owocami i warzywami, białym serem i chlebem z masłem i pomidorem. I jestem szczęśliwa (a może to efekt zwolnienia i dwóch w całości przespanych dni :-p)
A wam proponuję ostatnie truskawki zużyć na sernik z serków homogenizowanych z truskawkami z moich wypieków.  Zrezygnowałam jedynie z biszkoptowego spodu i galaretki na górze. Pyszny, szybki i szalenie letni.

Smacznego życzy M.

poniedziałek, 3 lutego 2014

And I'll cry if I want to!


Ostatnio odczuwam silny wewnętrzny niepokój, związany z nadchodzącymi 25 urodzinami. Do tej pory nie przywiązywałam szczególnej wagi do mojego wieku, ale nadszedł czas życiowych zmian i ilość wiosen, które już przeżyłam napawa mnie niepokojem. Jako że nie udało mi się jeszcze rozgryźć życia, ani chociaż zdecydować czego od niego chcę postanowiłam cieszyć się faktem, że z reguły wiem przynajmniej, czego nie chcę. Jednocześnie coraz chętniej i z mniejszymi wyrzutami realizuję swoje zachcianki.
Tak właśnie było z kopcem kreta, który chodził za mną cały poprzedni tydzień. Nie chcąc jednak robić "ciasta z proszku" postanowiłam obejść się smakiem, aż do momentu gdy maniakalnie przeglądając przepisy z Moich Wypieków znalazłam ten przepis.
Zmieniłam go nieznacznie - użyłam 300 gram kruchych ciasteczek kakaowych i resztę oreo. Na spód użyłam tylko kakaowych, więc do masy dodałam dwa Monte.
Polecam i życzę smacznego!
M.



poniedziałek, 25 listopada 2013

The magic is right!



Nie wiem dlaczego grająca mi w głowie piosenka Daft Punk w połączeniu z tymi zdjęciami wywołała we mnie świąteczny nastrój.

Zobaczyłam już zaśnieżony Wrocław, moją pierwszą własną choinkę, którą obiecałam sobie w tym roku sprawić, migające światełka i grzane wino....

Zresztą ciasto też wpasowało się w klimat świata pod pierzynką, mimo że K. mógłby jeść je cały rok, a zdjęcia zrobiliśmy podczas listopadowego pobytu w Kopenhadze, gdy upiekliśmy je Oli na urodziny. Święta jednak już się zbliżają i nie kryję radości, że po raz pierwszy od pięciu lat nie będę musiała zdać 78 kolokwiów zanim na stole zagości karp.

Przepis na idealną tartę cytrynową z bezą znaleźliśmy w kwestii smaku. Jedyną naszą zmianą było to, iż użyliśmy tylko soku z cytryn.
Muszę też ogłosić wszem i wobec, iż beza była dziełem K. - ja bym nigdy tak długo nie ubijała piany!

Jak dla mnie najważniejszy w tym cieście jest krem cytrynowy, który mogłabym pochłonąć przy jednej okazji, ale całość współgra idealnie, więc z czystym sercem tę tartę polecamy oboje.

Smacznego!
M. i K.




wtorek, 8 października 2013

Przeczekajmy noc

Zauważyliście, że w życiu ciągle na coś czekamy - na weekend, na maj, na lato, na obiad? W ciągu ostatniego roku czekałam na koniec studiów, na egzamin magisterski, na wakacje, które upłynęły w oczekiwaniu na kolejny egzamin. Teraz czekam na pracę i jest to czekanie szczególnie uciążliwe. Na szczęście dzięki temu mogłam przynajmniej wrócić do przygotowywania dla K. lanczy do pracy. Dzisiejszy inspirowany był przepisami z Kukbuka.
Fasolka adzuki z warzywami oraz kotleciki z brokułów i soczewicy.
Fasolkę moczyłam przez kilka godzin, po czym ugotowałam. Na odrobinie oliwy podsmażyłam 1/4 brokułu, marchewkę, garść zielonego groszku (wszystko wcześniej blanszowane),  garść cieciorki konserwowej oraz garść fasolki. Po ostygnięciu skropiłam dressingiem z oliwy z oliwek i octu balsamicznego z białym sezamem oraz  papryczką chilli.
Do kotlecików ugotowałam pół brokułu i 3/4 szklanki czerwonej soczewicy. Rozgniotłam wszystko widelcem, dodałam jedno jajko, curry oraz pieprz i sól. Następnie dosypywałam otręby żytnie, aż konsystencja była odpowiednia do formowania kotlecików. Smażyłam przez około 10 minut.
Smacznego życzy M.
PS Nie warto wciąż czekać, dużo smacznych przygód może nam wtedy przejść koło nosa :)


czwartek, 20 czerwca 2013

find what you love, and let it kill you!


Dziś oda do masła. Najwspanialszej rzeczy, jaką stworzył człowiek. Za każdym razem, gdy pomyśli się o czymś pysznym, musi to być masło. Ewentualnie w tym musi być masło. Moja miłość do masła jest zupełnie odwzajemniona. Jeszcze nigdy mnie nie zawiodło. Niezależnie od tego, czy robiłam je sama (jako dziecko uwielbiałam robić masło, szczególnie upodobałam sobie końcowe płukanie i wyklepywanie drewnianą łyżką), czy tylko kupowałam, zawsze wiedziałam, że na końcu czeka rozkoszna uczta.

Tym razem masła użyłam, by usmażyć na nim steki jednominutowe, a także zmieszałam je (masło) z drobno posiekaną natką pietruszki, aby póżniej łyżeczkę położyć na każdym z usmażonych steków.
Steki doprawiłam jak przystało na manly man'a jedynie morską solą i świeżo zmielonym pieprzem.
Podałam je na sałacie ze szpinaku i sera brie w dressingu z oliwy z oliwek i octu balsamicznego.
Do tego podałam młode marchewki podsmażone na tłuszczu wytopionym z boczku i duszone w piwie.
Uczta była rzeczywiście wyborna i nawet K., który nie lubi natki pietruszki, z lubością rozprowadzał masło po stekach.

Smacznego życzy M.


środa, 29 maja 2013

Nad domem przysiadła tęcza.


Ulubiony miesiąc wszystkich polaków z reguły mnie rozpieszcza. Nie dość, że powietrze pachnie przepięknie, to jeszcze mogę jeść wszystko co kocham, jak botwinkę czy truskawki. W tym roku niekwestionowanym hitem, nowym mrożonym chlebem, żurawiną i hubą-bubą stały się szparagi, tylko sushi pozostaje wciąż na najwyższej pozycji.
Jak stwierdził wczoraj K. zagryzając ósmego szparaga, są one tym, czym teraz możemy się zajadać bez końca i nie ważne w jakiej postaci. Były już więc zielone i białe szparagi z jajkiem na miękko, jajecznica na boczku z zielonymi szparagami, szparagi zawijane w boczek smażone na patelni do grillowania oraz rzecz jasna surowe szparagi.
Teraz pora na risotto z białymi szparagami i szpinakiem oraz smażony schab.
Schab kroję i marynuję w oliwie z oliwek z odrobiną octu balsamicznego, sezamem, czerwoną cebulą, szafranem, solą i zielonym pieprzem, po czym smażę go na patelni do grillowania.
W tym czasie rozgrzewam w rondelku łyżkę masła i na nią wrzucam 100 gram ryżu, chwilkę podsmażam, po czym zalewam odrobiną bulionu warzywnego i tak co jakiś czas póki ryż nie zmięknie. Gdy jest już al dente dorzucam 1/4 krążka sera pleśniowego i 1/3 kostki fety. Gdy ryż jest miękki (ale nie zupełnie, ja lubię wszystko al dente), dorzucam dwie garści surowego szpinaku i 5 pokrojonych, zblanszowanych szparagów.
Mam nadzieję, że dołączycie do szparagowego fanklubu.
Smacznego!
M.

niedziela, 24 marca 2013

Białe święta

Skoro zima w tym roku postanowiła nam towarzyszyć najwyraźniej aż do maja, a w sklepach wznowiono sprzedaż okazjonalnych piw korzennych (przypuszczalnie ową okazją była zima i poprzednie święta), ja też nie będę się wychylać. Planując, co można by zjeść albo chociaż upiec z okazji Wielkanocy natrafiłam w książce "Tarty na słodko i na słono" na całkiem niezły pomysł, jak połączyć zimową aurę ze świąteczną atmosferą. Zazwyczaj nowe słodkie przepisy muszę jak najprędzej wypróbować, a ten uważam za godny polecenia.
Spód do tarty to kruche ciasto z dodatkiem zmielonych orzechów włoskich. Trzeba do niego przygotować 200g mąki. 150g masła, 50g zmielonego brązowego cukru, 100g zmielonych orzechów i jedno jajko oraz szczyptę soli. Ciasto należy chłodzić około 1-2 godzin, więc warto przygotować je dużo wcześniej albo nawet poprzedniego dnia, jeśli się jest takim niecierpliwym łasuchem, jak ja. Pieczenie spodu trwa około 15 minut.
Nadzienie to same przysmaki. Płatki migdałów, którymi należy obsypać upieczone ciasto, 6-8 gruszek, które wykładamy na migdały i krem czekoladowy. Do jego przygotowania potrzeba: 150g gorzkiej czekolady, 3 jajek, 2 łyżek mąki i śmietany kremówki, 50g masła oraz 2 łyżek likieru albo nalewki np. kukułkówki. Czekoladę roztapiamy w kąpieli wodnej, łączymy z masłem, mąką, śmietanką i stopniowo dodajemy roztrzepane wcześniej jajka. Po zestawieniu z ognia dodajemy likier. Ponownie wstawiamy do piekarnika na 10-15 minut.
Najgorsze jest oczywiście oczekiwanie, aż tarta ostygnie, ale w tym czasie możemy na 2 łyżkach brązowego cukru skarmelizować trochę migdałów do posypania na górze :)

Smacznego życzy M.



wtorek, 23 października 2012

figa z makiem


Jesienna aura ostatniego października na studiach zmusiła mnie do głębokiej refleksji, z której poza milionem postanowień na ten ostatni rok (!), wynikła również dwutygodniowa głęboka chandra. Pojawił się jednak impuls, aby się z niej otrząsnąć i zabrać za cokolwiek. Zabrałam się więc za czytanie "Cesarza" i obmyślanie zawiłych planów, jak utrudnić sobie życie. Jednym z takich utrudnień było postanowienie, aby przyrządzić w jednym czasie gruszki w winie oraz łososia na dwa sposoby, tak żebyśmy oboje z K. byli w pełni zadowoleni.

Pierwszy sposób - pikantny łosoś z papryczką, którą dostałam, w prezencie na jesienne słoty, od mojej koleżanki Asi, zielonym pieprzem, czosnkiem i oliwą. 3 łyżki oliwy wymieszałam z połową papryczki oraz kilkoma ziarnami zielonego pieprzu i  główką czosnku i marynowałam w tym łososia przez około 30 minut.

Oba rodzaje podałam z purée ziemniaczanym z zielonym pieprzem. Po ugotowaniu ziemniaków ugniotłam je i stopniowo dolewałam szklankę podgrzanego mleka cały czas mieszając ziemniaki na małym ogniu. 

Sałata dla K. różniła się od mojej tylko prażonymi pestkami dyni, których ja jeść nie mogę. Składała się ona ze świeżego szpinaku, awokado, mandarynek i dressingu z oliwy z oliwek i octu balsamicznego oraz świeżo zmielonego kolorowego pieprzu.


Sposób drugi - łosoś na słodko - z miodem, cytryną i figami. Dwie łyżki miodu wymieszałam z sokiem z 2/3 cytryny oraz kilkoma ziarnami zielonego pieprzu. Również marynowałam przez 30 minut. 

Łososia smażyłam przez około 10 minut - 8 na stronie ze skórą i pozostałe na drugiej stronie. Do wersji słodkiej podsmażyłam też przez chwilę na tej samej patelni figi. 

Oba rodzaje na koniec skropiłam sosem pomarańczowym.







Smacznego życzy M. i K.



środa, 12 września 2012

quand il pleut

Jak pisała J. wrzesień to moment, gdy ludzi zaprząta wiele przeróżnych spraw. Ja ostatnio spędzam mnóstwo czasu w kuchni, ale też staram się korzystać z ostatnich dni lata i jak najczęściej wybierać się chociażby do parku. Dzisiaj jednak, gdy akurat mam wolny dzień, pogoda spłatała mi figla i od rana pada deszcz. Postanowiłam więc nadrobić zaległości we wszystkich moich wakacyjnych postanowieniach i przyszedł moment, by zajrzeć na bloga. 
Przedstawiam dzisiaj przepis na calzone, na które przyszła mi ochota już podczas pobytu w Kopenhadze, gdy Ola opowiadała, w jaki sposób przygotowuje wegetariańskie spaghetti. Podobnie przyrządziłam więc farsz, którym napakowałam nasze ogromne pierogi.
Ciasto zrobiłam z mieszanej mąki pszennej i razowej - razem około 300 gram, 25 gram drożdży, około pół kubka wody i 4 łyżek oliwy z oliwek oraz szczypty soli. Pozostawiłam je do wyrośnięcia na kilka godzin.
Przygotowanie farszu to o wiele bardziej pracochłonna czynność. Najpierw należy namoczyć soczewicę - około 200 gram. Na każdą szklankę soczewicy wlałam 2 szklanki wody. Trzeba to pozostawić na noc. Następnego dnia rano podgotowałam soczewicę, po czym smażyłam ją z cebulą. Następnie dodałam dwie puszki pomidorów i 10 kotlecików sojowych pokrojonych w kosteczkę. Farsz mocno doprawiłam oregano oraz ostrą papryką, a tuż przed wkładaniem go do ciasta dodałam 3 ząbki czosnku. Farsz jest tym lepszy, im dłużej pozostaje na małym ogniu i odparowuje, ale uwaga - może się przypalić :(
Ciasto podzieliłam na 4 części, z każdej uwałkowałam placek i napełniłam hojnie farszem. Gotowe pierogi przełożyłam na wysmarowaną tłuszczem blachę i piekłam póki się nie zarumieniły w piekarniku rozgrzanym do 200 stopni. Przed włożeniem do piekarnika nasmarowałam je jeszcze oliwą.
Calzone jest równie smaczne na ciepło, jak i na zimno (tak przynajmniej zajadał je K.)

Smacznego życzy M.


piątek, 3 sierpnia 2012

Niech przyśnią się wakacje, co wiecznie będą trwać.

Wakacje mijają z zawrotną prędkością. Już 1,5 miesiąca za mną, na szczęście jeszcze kolejne 2 przede mną. Może uda mi się w końcu zrealizować niewątpliwie ambitne, skwapliwie zapisywane w czasie sesji (czyli wtedy, gdy człowiek myśli, że te wakacje i tak nie nadejdą i może zaplanować nawet, że urośnie jeszcze 5 centymetrów i nauczy się japońskiego, bo i tak nie będzie miał ku temu okazji) plany. Póki co czekam niecierpliwie na Męskie Granie i wyjazd do Kopenhagi, które zbliżają się wielkimi krokami.
Oczekiwanie umilają nam wizyty przyjaciół i znajomych, koleżanek i kolegów, którym staramy się zazwyczaj zaoferować coś smacznego. Dzisiejszą sałatkę chciałam zrobić już w czasie pobytu A. i Ani na Nowych Horyzontach, ale niestety nie udało nam się znaleźć dojrzałego awokado.
Przepis odrobinę zmodyfikowałam, ale pomysł znalazłam w "Kuchni" z czerwca 2011.
Dwa awokado kroimy na ósemki, myjemy liście świeżego szpinaku, wędzony boczek kroimy i podsmażamy, na tej samej patelni prażymy potem słonecznik. Wszystkie składniki mieszamy i skrapiamy dressingiem z octu balsamicznego i oliwy z pierwszego tłoczenia z solą i pieprzem.
Podajemy ze świeżym pieczywem, najlepiej jeszcze ciepłym i posmarowanym ziołowym masłem.
Oczywiście najlepiej smakuje z lampką schłodzonego wina, szczególnie w tak gorące dni, jak wczorajszy.

Smacznego życzy M. i K., który zajadał z pasją :)



wtorek, 17 lipca 2012

świat wokół ciebie się zmienia.


Zawsze miałam problem z decyzją, czy lubię bób czy nie. Za każdym razem, gdy moja Mama, Babcia czy K. pytali, czy mam ochotę na bób odpowiadałam, że nie wiem. Co prawda zjadałam kilka ziaren, ale nie byłam pewna, czy z przyjemnością. Dlatego samą siebie zadziwiłam prezentowanym dziś przepisem. K., gdy zaproponowałam tartę z bobem i pomidorami, stwierdził, że absolutnie nie będzie tego jadł, ale gdy już spróbował "odrobinkę", wrócił po kolejny kawałek szybciej, niż zdołałam ukroić jeden dla siebie.

Przepis na ciasto podawałam już wielokrotnie, więc możecie go znaleźć tutaj
Nadzienie natomiast składa się z:
ugotowanego (ale nie do pełnej miękkości) bobu, pokrojonego w kostkę pomidora, jednej dymki, garści startego sera o wyrazistym smaku, małej kremówki, dwóch jaj, soli, pieprzu i mieszanki ziół.

Całość z nadzieniem powinno się piec około 15 minut.

Dodam, że najlepsza jest po kilku godzinach, gdy dobrze zastygnie. Można ją spokojnie podgrzać w piekarniku i jest wyśmienita.

Smacznego życzą M. i K.

piątek, 1 czerwca 2012

running in circles

Po raz kolejny dodaję przepis z cyklu "czasu coraz mniej", po raz kolejny również, jest to przepis,  którego twórcą jest K. Uważam też, i muszę to ogłosić, że jest K. mistrzem w przygotowywaniu zup kremów. Mi pozostaje jedynie podpatrywać i trenować, by móc potem cieszyć się smakiem tego, co ja ugotowałam tak samo jak tego, co serwuje K.
Dziś w roli głównej krem z brokułów. 
Gotujemy bulion - warzywny albo mięsny, jak kto woli. Bardzo mało. Około 300 ml. Następnie na gotujący się wywar wrzucamy pokrojony w drobną kosteczkę camembert. Zagotowujemy to razem i miksujemy. Potem wrzucamy brokuł. Ja go wcześniej podgotowuję, żeby szybciej można było jeść gotową zupę. Gdy brokuł jest już całkiem miękki ponownie wszystko razem miksujemy. Doprawiamy do smaku.
I gotowe. Oraz pyszne.

Smacznego życzą M. i K.

PS Kilka różyczek można pozostawić do dekoracji.

piątek, 18 maja 2012

lemonizer

Kiedyś byłyśmy z J. i A. w Hiszpanii i deszcz nie przestawał padać. Postanowiłyśmy więc, że się go pozbędziemy i wyruszyłyśmy w przerwie między burzami na targ, by kupić truskawki i ściągnąć tym samym trochę słońca. Wyprawa niestety zakończyła się fiaskiem i wróciłyśmy z niej zupełnie przemoknięte, choć przynajmniej z wypłukanymi już truskawkami. 
Nie zraziło mnie to jednak na tyle, by teraz nie próbować zaklinać pogody letnimi przysmakami. Dlatego właśnie dziś, gdy za oknem jest jedynie 10 stopni postanowiłam podzielić się z Wami pomysłami K. na wykorzystanie składników, które czasami, z braku czasu na zakupy są jedynym, co mamy w lodówce:

Whisky i cytryny.
Możliwości są dwie. Pierwsza opcja - gdy mamy więcej whisky niż cytryn:


40 ml whisky
2 kostki lodu
100 ml wody
1 plaster cytryny

Kostki lodu zalewamy whisky, dodajemy wodę oraz plaster cytryny. Czynność powtarzać do momentu, kiedy zostanie nam więcej cytryn niż whisky.






Wariant drugi - więcej cytryn niż whisky.



Piękno tego przepisu polega na tym, że możemy jednocześnie skorzystać z obu opcji :)

300 ml soku z cytryny
300 ml wody
250 g cukru pudru
20 ml whisky (osoby, którym bliższy jest wariant 1, mogą zwiększyć ilość)

Gotujemy wodę z cukrem. Klarowny roztwór należy ostudzić, a następnie dodać sok z cytryny i whisky. Całość wkładamy do zamrażarki. Po 1-1,5h wyciągamy (dobrze gdy sorbet jest zmrożony, nie zamarznięty) i miksujemy do uzyskania gładkiej konsystencji. W razie potrzeby czynność powtórzyć.

                                                         Smacznego życzą K. i M.

środa, 18 kwietnia 2012

if we could outsmart time

Jako osoba, która najczęściej w życiu posługuje się trzema stwierdzeniami: "spóźnię się", "nie mam czasu" oraz "spieszę się", postanowiłam pójść z pomocą tym, którzy są nieogarnięci (tak jak ja) albo mają wiele obowiązków. Co jakiś czas będę tu wrzucać coś co robi się szybko (i mam nadzieję również względnie zdrowo).
Dzisiejszy przepis będę wychwalać pod niebiosa, ponieważ: jest niesamowicie prosty, szybki w wykonaniu, smaczny, zdrowy i wielofunkcyjny. Można go spożyć na gorąco, od razu po przygotowaniu, albo (bez sosu czosnkowego oczywiście) na zimno, gdy wychodzimy na cały dzień z domu i mamy już dość jedzenia w okolicach uczelni czy miejsca pracy.

Przechodząc do sedna: gotujemy 3/4 paczki ulubionego makaronu i brokuł, na patelni prażymy paczkę słoneczniku. I to tyle z gotowania. Przyrządzamy w tym czasie sos czosnkowy - z jak największej ilości czosnku, odrobiny soli i ulubionych przypraw oraz 2 łyżek majonezu i 3/4 szklanki jogurtu. Ugotowany makaron i brokuł mieszamy z kukurydzą, słonecznikiem i przyprawami oraz 2 łyżkami majonezu i jogurtu. Całość polewamy sosem czosnkowym.


Smacznego życzy M.





środa, 21 marca 2012

je ne veux pas travailler!

Pogoda ostatnio jest tak piękna, że myślę tylko o warzywnym ogródku, jaki chciałabym mieć. Fantastycznie byłoby wychodzić z domu po świeże warzywa i z nich przygotowywać posiłki. Jak to robiłam gdy spędzałam w dzieciństwie wakacje u mojego wujka (rzecz jasna ja tylko przynosiłam warzywa, a resztę robiła Babcia).
Niestety mieszkając w 11 piętrowym bloku na nieszczególnie zielonym osiedlu, muszę, póki co oczywiście, zadowalać się warzywami zdobytymi drogą kupna. Tak też zrobiłam, przygotowując frittatę.
Użyłam do niej: brokułu, papryki, pomidora oraz cukinii, a także natki pietruszki i szczypiorku.
Warzywa pokroiłam i podsmażyłam na oliwie. Użyłam tej, w której znajdują się suszone pomidory. Oczywiście w trakcie smażenia należy je trochę doprawić. Następnie zalałam warzywa ciastem składającym się z: 2 jajek, pół szklanki mleka i pół szklanki mąki. Do ciasta dodałam jeszcze startego żółtego sera, soli, pieprzu oraz ziół prowansalskich. Całość piekłam w 180 stopniach przez około 25 minut.
Et voilà!
Smacznego życzy M.