Pokazywanie postów oznaczonych etykietą deser. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą deser. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, 23 lutego 2015

przecież do końca życia mamy na to czas!


Niedawno zmieniłam kratkę.Gdybym miała dać anons matrymonialny, to w polu wiek musiałabym już oznaczyć 26-35 lat. Wczoraj znajomy zapytał, gdy rozmawialiśmy o kolejnych etapach mojej edukacji: "to kiedy w końcu będziesz mogła zacząć po prostu robić to, co kochasz?".

Co kocham? Zawodowo? Co kocham?! W życiu? Cały dzień spędziłam dziś na rozmyślaniach, co w zasadzie ja M., ja sama, nie M. dziewczyna K., nie M. aplikantka, nie M. przyjaciółka J., A. czy kilku jeszcze innych osób tak naprawdę lubię, co sprawia mi przyjemność i daje pozytywną energię.

Lubię ładne piosenki, mój rower, taniec, ruch, francuskie wszystko, małe kina, piękne rzeczy, porządek, plany, wyjazdy i powroty, piwo, moich znajomych i moją rodzinę... ostatnio nawet lubię być zmęczona, bo wiem, że się rozwijam i że nie będę tracić czasu na głupoty, gdy mam go coraz mniej.

Nie wiem co będę kochała robić zawodowo, ale w końcu to pewnie rozgryzę. Póki co z całą pewnością mogę powiedzieć, że kocham jedzenie, więc z okazji moich urodzin gotowałam i jadłam pyszne rzeczy przez trzy tygodnie bez przerwy. Między innymi ciasto z buraka z przepisu Marty.
Jest przepyszne i smakuje ziemią :)
Polecam serdecznie zwłaszcza do osładzania sobie życiowych przemyśleń.
M.




piątek, 26 grudnia 2014

And so this is Christmas!


Święta nadeszły znienacka, w ogóle się ich nie spodziewałam. W każdym razie nie tak szybko. Co prawda choikę ubrałam na początku grudnia, prezenty zaczęłam obmyślać w listopadzie, ale grudzień zaskoczył mnie swoim pośpiechem. Dlatego dopiero teraz, pod koniec Pierwszego Dnia Świat kłaniam się światecznie i pokazauję naszą piekną choinkę i świateczne paczki smakołykowe składające sie z chałwy, pierników i chutey'a z czerwonej cebuli.

Życzę więc Wam wszystkim i sobie samych pyszności, kreatywności i podskoków z radości. Spędzajmy Święta jak najmilej :-)

Do usłyszenia w przyszłym roku lub prędziej.
M.


poniedziałek, 27 października 2014

sweet dreams are made of this!

Kontynuuję trend zdrowych deserów. Ponieważ zimno, ponieważ nadal trwa moje przytłaczajce dwudziestopięciolecie, ponieważ będę musiała wrócić do nauki, ale przede wszystkim dlatego, że zdrowe słodycze są najlepsze.
Wakacje (dla nas w październiku) się skończyły, trzeba było pożegnać gorącą i piękną Kretę, ale co gorsza również wspaniałą grecką kuchnię. Najlepsze mięsa, jakie w życiu jadłam, chleb z oliwą, deser  po każdej kolacji i rakomelo, najsmaczniejszy z bimbrów. Ciężko było wrócić do jesieni, łatwiej (po przejedzeniu ostatniego dnia i nieprzespanej z tego powodu nocy) do nawyków żywieniowych, jakie wypracowaliśmy z K. w przeciągu kilku ostatnich miesięcy.
Brakuje mi jednak słodkości, zwłaszcza, że coraz zimniej i ciemniej na zewnątrz.
Dlatego zdecydowałam się na jeden z najzdrowszych i najprostszych słodyczy na świecie - chałwę.
Potrzeba do jej przygotowania jedynie uprażonego sezamu i miodu.
Sezam prażymy ciągle mieszając, aby się nie przypalił i chałwa nie wyszła gorzka. Po ostudzeniu miksujemy go i dodajemy około 2 łyżek miodu, w zależności od indywidualnych preferencji, można więcej lub mniej. Następnie dodajemy ulubione dodatki - ja dodałam rodzynki, żurawinę i pokrojone suszone morele. Przekładamy do wybranych foremek, najlepiej sylikonowych i schładzamy. Im dłużej tym lepiej, ale pokusa jest duża. Pachnie w całej kuchni!
Smacznego życzy M.
PS A na deser kreteńska kolacja:
.

czwartek, 21 sierpnia 2014

il faut du temps au temps!


Mamy z K. Koleżankę, która ma cukrzycę. Kiedy dowiedziała się o tym mając 5 lat, ze zgrozą zawołała do rodziców: Nutella to moje życie! Zawsze strasznie mnie to bawi, gdy wyobrażam ją sobie jako dziecko, dla którego życie właśnie straciło sens.
Moje przywiązanie do nutelli nie jest aż tak dramatyczne, ale życie bez słodyczy, to niewątpliwie wyzwanie. Dlatego dostałam niemal obsesji na punkcie zdrowych, naturalnie słodkich składników codziennej diety, bo przecież czasem trzeba. Stąd wziął się pomysł na krem czekoladowy z awokado, a stąd już tylko krok, do gęstej konsystencji nutelli.
Potrzebowałam jednego bardzo dojrzałego awokado, 2 czubatych łyżek prawdziwego kakao, 4 łyżek mleczka kokosowego, 5 wcześniej sparzonych daktyli oraz 2 nieparzonych. Jeśli dla kogoś smak byłby zbyt zbliżony do czekolady deserowej, można go dosładzać miodem, stewią, daktylami, bananem czy czymkolwiek, co lubicie i jest słodkie :)
Całość wrzuciłam do blendera, zmiksowałam na gładką masę, przy czym umorusałam się, tak bardzo, jak tylko potrafię.
Teraz zajadamy się tym, dość wytrawnym (ale tak pysznym, że z radości skakałam) specjałem i myślimy, jak można go modyfikować.
Macie jakieś pomysły?
Smacznego życzą
M. i K.



piątek, 4 lipca 2014

Potem odpoczniesz


Nadeszło lato, noce które nie stają się czarne, które kuszą przyjemnym powiewem, filetowym niebem i obietnicą, że nawet niewyspana będę wypoczęta. Moje pierwsze wakacje z pracą, a jednocześnie pierwsze, podczas których nie wisi nade mną widmo egzaminów. Tęsknię za wolnością, jaką dawały studia, choć nigdy nie myślałam, że to przyznam. Tym bardziej przytłacza mnie lato, wakacje i brak swobody. Tyle rzeczy chciałabym zrobić latem, że tylko ciepłe wieczory dają mi poczucie spokoju. Mówią, że jest dobrze, jest przyjemnie, jest pięknie i nawet to dorosłe życie nie jest najgorsze. I poranki na rowerze, gdy mogę się jeszcze łudzić, że jadę bo chcę, a nie muszę.
Czerpię więc z lata owocami i warzywami, białym serem i chlebem z masłem i pomidorem. I jestem szczęśliwa (a może to efekt zwolnienia i dwóch w całości przespanych dni :-p)
A wam proponuję ostatnie truskawki zużyć na sernik z serków homogenizowanych z truskawkami z moich wypieków.  Zrezygnowałam jedynie z biszkoptowego spodu i galaretki na górze. Pyszny, szybki i szalenie letni.

Smacznego życzy M.

sobota, 3 maja 2014

Ab ovo



 Rzymianie zaczynali swoje słynne uczty od podawania jajek. Wydaje mi się to dużo ciekawsze niż zaczynanie od zera. Odpowiednie wydaje mi się również rozpoczęcie roku podsumowaniem zmagań z rokiem zeszłym i koncertem Noworocznym w telewizji, rozpoczęcie czytania gazety od tyłu i rozpoczęcie jedzenia jogurtu od oblizania wieczka, w odróżnieniu od rozpoczęcia wykładu żartem. Dobre rozpoczęcia nie są moją specjalnością, ale pomyślałam, że zaprezentuję coś na początek dnia i coś z jajek. 


Pankejki z masłem orzechowym i melasą:
1 jajko
pół małego opakowania jogurtu naturalnego
3 łyżki mąki gryczanej
1 łyżeczka proszku do pieczenia

Jajko roztrzepać widelcem, dodać jogurt a potem mąkę z proszkiem. Smażyć na średnim ogniu na patelni bez tłuszczu. Podawać z masłem orzechowym (znajdzcie takie, które nie będzie zawierać oleju palmowego i nie będzie zmielone na gładką bezkształtną masę) i melasą cukrową.

poniedziałek, 3 lutego 2014

And I'll cry if I want to!


Ostatnio odczuwam silny wewnętrzny niepokój, związany z nadchodzącymi 25 urodzinami. Do tej pory nie przywiązywałam szczególnej wagi do mojego wieku, ale nadszedł czas życiowych zmian i ilość wiosen, które już przeżyłam napawa mnie niepokojem. Jako że nie udało mi się jeszcze rozgryźć życia, ani chociaż zdecydować czego od niego chcę postanowiłam cieszyć się faktem, że z reguły wiem przynajmniej, czego nie chcę. Jednocześnie coraz chętniej i z mniejszymi wyrzutami realizuję swoje zachcianki.
Tak właśnie było z kopcem kreta, który chodził za mną cały poprzedni tydzień. Nie chcąc jednak robić "ciasta z proszku" postanowiłam obejść się smakiem, aż do momentu gdy maniakalnie przeglądając przepisy z Moich Wypieków znalazłam ten przepis.
Zmieniłam go nieznacznie - użyłam 300 gram kruchych ciasteczek kakaowych i resztę oreo. Na spód użyłam tylko kakaowych, więc do masy dodałam dwa Monte.
Polecam i życzę smacznego!
M.



środa, 25 grudnia 2013

Less is more


Ten tytuł odnosi się między innymi niestety do ilości ostatnio zamieszczanych przez nas postów. Ale wcale nie jest mi przykro. Nie mamy ochoty pokazywać tu zdjęć i przepisów, co do których nie mamy pełnego przekonania i których do końca nie akceptujemy. 
Pisałam "między innymi", co oznacza, że tytuł odnosi się do czegoś jeszcze. A odnosi się, że tak skromnie powiem, do wszystkiego. W tym roku upiekłyśmy z mamą tylko dwa ciasta. Większej ilości i tak nikt nie zje, a te dwa są bardzo smaczne. Tort prezentowany na zdjęciach jest moim tegorocznym tortem urodzinowym, nieprzyzwoicie minimalistycznym w smaku i prostym w wykonaniu. I nie można mu, moim zdaniem, niczego zarzucić. Bo mniej znaczy więcej - więcej jakości, radości i sensu. 
Na Święta i Nowy Rok życzę więc wszystkim takiego minimalizmu: kilku, ale świetnych przyjaciół, dwóch wykwintnych ciast, jednego, ale na prawdę ciepłego szalika, wakacji 20 km od domu w autentycznej leśnej chatce, albumów Miesa van der Rohe i jajecznicy na maśle!

Tort po prostu czekoladowy:
Ciasto, masa, nalewka wiśniowa, dżem z czerwonych i czarnych porzeczek
Przepis na ciasto znalazłam TU i często wykorzystywałam go latem do pieczenia toru czekoladowo-czereśniowo-serkowego. Dżem i nalewkę mam od mamy.
Masa (Uwaga! Powala prostotą!)
500 g serka mascarpone
100 g czekolady mlecznej
200 g czekolady gorzkiej
50 ml śmietanki kremówki
Czekoladę rozpuszczam w kąpieli wodnej, studzę dodaję śmietankę w temperaturze pokojowej i mieszam z serkiem mascarpone. 
Ciasto przekrawam na pół, nasączam nalewką, smaruję dżemem, a następnie masą czekoladową. Kładę drugą połówkę, znowu nasączam alkoholem i dekoruję dużą ilością masy. Na koniec posypuję złotymi  i srebrnymi perełkami, które kupiłam w zeszłym roku na Sylwestra w Brnie:)
Smacznego i wszystkiego najlepszego życzy A.!


poniedziałek, 25 listopada 2013

The magic is right!



Nie wiem dlaczego grająca mi w głowie piosenka Daft Punk w połączeniu z tymi zdjęciami wywołała we mnie świąteczny nastrój.

Zobaczyłam już zaśnieżony Wrocław, moją pierwszą własną choinkę, którą obiecałam sobie w tym roku sprawić, migające światełka i grzane wino....

Zresztą ciasto też wpasowało się w klimat świata pod pierzynką, mimo że K. mógłby jeść je cały rok, a zdjęcia zrobiliśmy podczas listopadowego pobytu w Kopenhadze, gdy upiekliśmy je Oli na urodziny. Święta jednak już się zbliżają i nie kryję radości, że po raz pierwszy od pięciu lat nie będę musiała zdać 78 kolokwiów zanim na stole zagości karp.

Przepis na idealną tartę cytrynową z bezą znaleźliśmy w kwestii smaku. Jedyną naszą zmianą było to, iż użyliśmy tylko soku z cytryn.
Muszę też ogłosić wszem i wobec, iż beza była dziełem K. - ja bym nigdy tak długo nie ubijała piany!

Jak dla mnie najważniejszy w tym cieście jest krem cytrynowy, który mogłabym pochłonąć przy jednej okazji, ale całość współgra idealnie, więc z czystym sercem tę tartę polecamy oboje.

Smacznego!
M. i K.




piątek, 25 października 2013

Bezrobocie


Wydawałoby się, że tytuł dość wymownie pokazuje w jakiej sytuacji się obecnie znajduję. Jednak od października jestem tak zajęta jak nigdy. No - może nie "jak nigdy", bo mało co pobije zeszły maj. Byłam wówczas studentką dwóch kierunków, współwłaścicielką nieoficjalnej firmy kateringowej, korepetytorką, uczestnikiem konferencji naukowych i zapaloną bywalczynią urodzin, imienin i pierwszych komunii. Time of my life. Ale teraz też nie narzekam. Mało śpię, więc ratuje mnie espresso i bardzo słodkie słodycze. Kryzys tożsamości zażegnany. Nie jestem tylko bezrobotna. Jestem zasapana.


Shortbread z pestkami.
ciasto kruche z tego przepisu z odrobiną cukru.
Na gotowe ciasto wylewam masę:
50 g orzechów włoskich
75 g pestek słonecznika
łyżka masła
4 łyzki cukru
 3 łyżki śmietanki 30%
1/5 łyżeczki soli morskiej
Pestki i posiekane orzechy podprażam na patelni. Przesypuję na talerz. Na patelni robię karmel z cukru (pamiętajcie! nie wolno mieszać!), dodaję masło, śmietankę, orzechy, pestki i sól. Wylewam na ciasto i jem na śniadanie.
 Smacznego życzy A.!

środa, 4 września 2013

Nowy sezon

Nowy sezon, zaczęły się nowe seriale, zaczął padać deszcz (chociaż w TVNie mówią, że niby jest ładna pogoda), zbliża się sesja poprawkowa. Nie mam na nic czasu, bo przecież nie tylko trzeba się nauczyć na pamięć mnóstwa niepotrzebnych rzeczy, ale także nadążać za nowościami w mediach. Kiedy więc nadeszły imieniny mojej mamy tort, który pomagałam jej przygotować, przyrządzony został sposobem szybkim i nieco kompromisowym. Mama kupiła gotowe blaty bezowe (chociaż, można je było upiec według tego przepisu), a ja zrobiłam banalnie łatwy krem z: 
200 ml kremówki
200 g czekolady (jedna biała i jedna mleczna)
500 g serka mascarpone
Śmietanę ubijam. Roztapiam czekolady osobno w kąpieli wodnej lub  mikrofalówce. Serek dzielę na pół i do każdej połowy dodaję jedną czekoladę, mieszam energicznie, dodaję do każdej masy połowę śmietany i mieszam tym razem delikatnie. Przekładam blaty jedną i drugą masą na przemian. Na górę tortu dodaję ubite kolejne 150 ml śmietany, dwie figi pokrojone w ćwiartki, borówki, liście mięty i posypuję pokruszoną bezą albo cukrem pudrem. 
Wszystkim leniwym lub zapracowanym, smacznego życzy A.!

niedziela, 18 sierpnia 2013

Subterranean Homesick Blues

 Cóż, nie ma na co narzekać. Pogoda jest taka, że na prawdę w tym roku nie przeszkadza mi ta część wakacji, podczas której jestem przekonana o tym, że nigdzie w tym roku nie wyjadę i że już zawsze jedynym wakacyjnym doświadczeniem będzie dla mnie nauka na poprawki. Cały miesiąc wakacji, który właśnie minął spędzam radośnie z kotami, Bobem Dylanem i książkami na tarasie i mam wrażenie, że są to właśnie wakacje, a nie jakaś marna podróba z deszczem jako tematem przewodnim. O ile gośćmi specjalnymi zeszłorocznych wakacji były zawsze żal i żenada, to w tym roku jest idyllicznie, może dlatego, że te wakacje tak bardzo się nam (zapracowanym na śmierć magistrantom/magistrom) należały. Nawet na OFF Festivalu nie było ulewy i burzy, co zaburzyło wieloletnią tradycję przemoczonych trampek, przeciekających sztormiaków i koncertów pod parasolem. Mam wrażenie, że żyję w Kalifornii i proszę mnie z tego błędu nie wyprowadzać! 

Sierpniowy placek morelowy:
150 g masła
100 g cukru
gałązka tymianku
150 g mąki
1,5 łyżeczki proszku do pieczenia
2 jajka
4 łyżki mleka
ok. 15 morelek
4 łyżki brązowego cukru

Miękkie masło rozrobić z cukrem. Nie musi być bite na biało. Dodać mąkę z proszkiem, mleko i jajka, wszystko wymieszać i dodać posiekany tymianek. Przełożyć do formy, układać na wierzchu połówki morelek delikatnie wciskając je w ciasto. Posypać morelki brązowym cukrem, włożyć do piekarnika nagrzanego don 180 stopni. Piec przez 25 minut, a potem jeszcze 5-8 minut z termoobiegiem.
Smacznego życzy A.!

czwartek, 25 lipca 2013

Stawiam na Tolka Banana

Wakacji ciąg dalszy. Tym razem w popołudniowym upale robimy zdjęcia chlebka bananowego, który dużo bardziej pasuje do klimatów jesiennych. Można ostatecznie jednak uznać to przedsięwzięcie za wakacyjne, gdyż chlebek bananowy z masłem orzechowym sprawia, że można się poczuć jak na wielkiej wycieczce po Stanach. 

Chlebek bananowy
100 g masła
4 dojrzałe banany
1 szklanka cukru
1 jajko
2 łyżeczki sody
1,5 szklanki mąki
1 szklanka siemienia lnianego

Banany rozdrobnić widelcem, lub w malakserze, dodać pozostałe składniki i dokładnie wymieszać (najłatwiej byłoby i to zrobić w malakserze). Przełożyć do foremki i piec w 180 stopniach przez godzinę. Można zostawić w piekarniku trochę dłużej (do 70 - 80 minut), jeśli nie będzie gotowy, ale należy pamiętać, że ciasto całkiem suche nigdy nie będzie. Z podaną ilością cukru chlebek wyjdzie dość słodki, będzie raczej ciastem. Aby był bardziej chlebkiem można dodać nawet o połowę mniej cukru. Można również podawać go z masłem orzechowym, jest wtedy wspaniały!!!
Smacznego życzy A. ( z Anią)!

czwartek, 13 czerwca 2013

Vacanze romane

 Tak, tak. Wakacje. Czuję je w powietrzu, kiedy siedzę rano przy otwartym oknie. Pachną kawą i praniem wywieszonym za oknem. Pachną świeżo upieczonym chlebem i odurzającą wonią kwiatów. Pachną rozpalonymi słońcem ulicami, spływającymi po dłoniach, topiącymi się lodami i orzeźwiającym arbuzem. Pachną też niestety tuszem drukarskim, co przywołuje mnie choć na chwilę do porządku. Ale nawet nauka w takim miejscu, jak Rzym, może być przyjemna. Jest tak gorąco, że właściwie można by wręcz narzekać, ale po długiej zimie ani mi się śni! Uwielbiam letnie poranki, popołudnia i wieczory, uwielbiam (tego Mamo nie czytaj!) jeść na obiad zamiast makaronu czereśnie i uwielbiam pławić się w plamach słońca w parku, wdychać rozgrzane powietrze i spać niewiele, bo szkoda dnia. Tymczasem jednak, zamieszczam dosyć mocno nieaktualny, ze względu na porę roku, przepis na ciasto z migdałami w karmelu, które bądź co bądź uwielbiam niemalże tak samo jak lato! 
TOSCAKAKA
przepis zaczerpnięty z Moje Wypieki
Na ciasto:150 g mąki 
3 jajka
75 g roztopionego masła
75 ml maślanki
120 g cukru
1 łyżeczka proszku do pieczenia

szczypta soli
pół łyżeczki ekstraktu z wanilii lub cukier z prawdziwą wanilią

150 g pokrojonych w ćwiartki i obranych jabłek lub innych owoców (opcjonalnie)
Pralina:
125 g masła
1
50 ml mleka
25 g brązowego cukru
150 g płatków migdałowychpół łyżeczki soli
pół łyżeczki ekstraktu z wanilii lub cukru z prawdziwą wanilią 

Jajka w całości (rzecz jasna bez skorupek) utrzeć z cukrem mikserem na jasną i puszystą masę. Mąkę przesianą z proszkiem i solą dodawać do masy na zmianę z roztopionym masłem i maślanką. Wymieszać szpatułką. Ciasto przełożyć do formy 23 cm (może być trochę mniejsza) wyłożonej papierem do pieczenia i wysmarowanej masłem. Pokrojone jabłka bądź inne owoce wyłożyć na wierzch ciasta. Piec w temperaturze 160 stopni przez ok. 30 minut. Po około 15 minutach pieczenia należy rozpocząć przygotowania praliny. Masło rozpuścić z cukrem, solą i ekstraktem z wanilii i mlekiem, zagotować, dodać migdały i gotować przez ok. 4 minuty. Po upieczeniu ciasta wyłożyć pralinę na wierzch, temperaturę podkręcić na 210 i zostawić w piekarniku na kolejne 5 do 10 minut, pilnując, aby pralina się nie spaliła. Powinna być chrupiąca, ale ciągnąca i lepka też jest pyszna!
 Smacznego życzy J.!

niedziela, 9 czerwca 2013

Kwiaty akacji

W Krakowie już chyba od roku raczej trudno jest uświadczyć słońce. Po jesiennych mgłach i pluchach przyszła półroczna zima (na którą gotowi byli chyba tylko Starkowie), a już pod koniec kwietnia, kiedy zaczęła się wiosna, szybko zorientowaliśmy się, że to tylko żart i teraz już od razu będzie znowu jesień. Nie najlepiej się dzieje pod względem pogodowym. Ale ostatecznie wiosenne oznaki są obecne. Pisaliśmy już o szparagach, bzach i truskawkach, zauważyć można już także goździki. A dzisiaj będzie o akacjach. Na podwieczorek jadłyśmy z mamą smażone kwiaty akacji. Było to moim marzeniem od czasów podstawówki. Były to czasy, kiedy każdy z nas miał podobny pomysł na życie - zamieszkać w baobabie. Choć wszyscy jak jeden mąż twierdziliśmy, że "W pustyni i w puszczy" jest lekturą głupią i zbyt dziecinną, jak na nasze dorosłe umysły, to wizja ta była jednak tak przemożnie nęcąca. Kiedy więc okazało się, że może się to nie udać w polskich warunkach, moje zainteresowanie przemieściło się w stronę chęci zjedzenia kwiatów akacji (ten szok, kiedy zorientowałam się, że to te same drzewa, które rosną na sawannie!!!) i bezgranicznego uwielbienia dla "Króla Lwa". 


Smażone kwiaty akacji:
Zebrać torebkę gałązek z kwiatkami. Zrobić ciasto naleśnikowe:

1 jako
pół szklanki mleka
tyle mąki, aby utworzyć ciasto o gęstości kwaśnej śmietany
opakowanie cukru z prawdziwą wanilią

Wymieszać wszystkie składniki ciasta, odstawić na kilka godzin. Po tym czasie rozgrzać w rondelku sporą ilość tłuszczu i smażyć w nim zamoczone w cieście kwiaty.
Smacznego życzy A.

poniedziałek, 27 maja 2013

Bzy




Jak to w maju, piszę głównie o tym, co zakwitło i co już można zjeść. Mamy już szparagi, botwinkę, rabarbar, truskawki, stokrotki i bzy! Kiedy jednak wczoraj w nocy przegrzał mi się mózg po tym, jak przez cały dzień siedziałam nad pustym otwartym dokumentem w Wordzie (czyt. pisałam magisterkę) nie miałam w domu nic świeżego i sezonowego, a czułam, że jak czegoś nie zjem, to umrę. Przyrządziłam galaretkę z czarnego bzu, ale istnieje obawa, że jednak fatum nadal będzie nade mną wisieć, gdyż, jak się dowiedziałam z Wikipedii (czego się nie robi, żeby nie pisać!) - kwiaty czarnego bzu są w Harrym Potterze jednym z Insygniów Śmierci. Cokolwiek to znaczy. Galaretkę jem jednak z zadowoleniem, wierząc, że jednak bardziej istotne jest to, że czarny bez występuję również w herbie czeskiej wsi  Kryštofovo Údolí.


Galaretka z czarnego bzu z przepisu Sophie Dahl:
1 saszetka żelatyny
125 ml gorącej wody
10 łyżek syropu z kwiatów czarnego bzu
500 ml zimnej wody
Rozpuszczam żelatynę w gorącej wodzie, syrop dodaję do zimnej wody. Jeśli jest za mało słodki, dodaję więcej syropu. Dodaję do wody z żelatyną, przelewam do formy wysmarowanej jakimś bezsmakowym tłuszczem. Wstawiam do lodówki na minimum 2 godziny. Podaję z niesłodzoną bitą śmietaną i miętą.  


wtorek, 23 kwietnia 2013

Śniadanie


Pomimo tego, że to J. rezyduje obecnie w Rzymie, ja - nie znając wstydu - proponuję moją wersję śniadania po włosku. Wynika ono z tragicznej sytuacji, nastałej w moim  życiu. Doszłam bowiem do punktu, w którym zorientowałam się, że bardziej lubię śledzie niż czekoladę. Nie ustaję jednak w utwierdzaniu siebie w tym, że nadal lubię słodycze. Wczoraj upiekłam więc ostrożnie niezbyt słodkie cantuccini. I jem je na śniadanie, bo nie mam nic innego do jedzenia. I dlatego, że nadają się fantastycznie do maczania w kawie.

Cantuccini (przepis ze strony Lidla)
100 g masła
100 g cukru
szczypta soli
2 jajka
250 g mąki
1 łyżeczka proszku do pieczenia
150 g migdałów.

Migdały gorącą wodą, odstawiam na chwilę, odsączam i obieram ze skórki. Jest to dość nużące, ale stanowi usprawiedliwienie dla zmarnowanej niedzieli. Masło ucieram z cukrem, dodaję jajka. Dokładnie mieszam. Dodaję mąkę z proszkiem i solą oraz całe migdały. Formuję 2 wałki o grubości ok. 4 cm. Piekę 20 minut w 170 stopniach. Wyjmuję, odstawiam na 5 minut. Kroję wałki w plasterki o grubości ok. 2 cm. Piekę plasterki jeszcze około 15 minut. Świeże ciasteczka nie mają tej cudownej, niezdrowej twardości, którą zabija normalnie maczanie w kawie, chyba zdobyły by ją, gdyby poleżały kilka tygodni. Ale już widzę, że może się to nie udać. 

niedziela, 14 kwietnia 2013

Na tropie wiosny. Zagadka kasztanów w kwietniu.

Zasadziłam dziś zioła w doniczce na balkonie, w nadziei, że nie będzie już przymrozków, wyciągnęłam z szafy wiosenny płaszcz i rozmyślam nad zakupem sandałów. A co! Ale niestety, przyjście wiosny oznacza również zbliżające się wielkimi krokami nieszczęścia, czyli następne miesiące - maj i czerwiec, które znamionują w tym roku ferwor pracy. Co roku, od kiedy zaczęłam studia, marzę o tym, by móc spokojnie cieszyć się majem, co jednak jest niemożliwe z powodu nadciągającej sesji. Jednak w tym roku, kiedy myślę, że to będzie mój ostatni taki maj, to napada mnie nieopanowane wzruszenie...
Jednak chciałam pisać o czymś innym. Jedna z prac, której pisaniem się ostatnio zajmuję, dotyczy serialu Znudzony na śmierć, którego bohater, Jonathan Ames jest wyjątkowo niewydarzonym detektywem. Nie wiem dlaczego jego nieudolne śledztwa często przypominają mój i J. sposób na niedzielę. W tym roku jestem zmuszona sama podjąć zlecenie. Pakuję więc do mojej profesjonalnej walizeczki muffiny  i wyruszam na poszukiwanie wiosny. 
Na babeczkach jest polewa serkowo - kasztanowa zainspirowana tym, że w mojej ulubionej lodziarni już od tego tygodnia można znowu kupić lody kasztanowe. Sezon rozpoczęty!

Babeczki takie jak zawsze, ale z inną polewą...
Milion razy piekłam już te babeczki, ale piękne jest w nich to, że można za każdym razem zrobić je inaczej eksperymentując ze smakami. A więc:
75 g mąki
75 g masła
75 g cukru
2 łyżki jogurtu
1,5 łyżeczki proszku do pieczenia 
1 jajko
100 g białej czekolady
Na polewę:
100 g serka typu Philadelphia
50 g kremu kasztanowego
Mieszam mąkę z cukrem, masłem i jogurtem, dodaję jajko i ucieram. Dodaję posiekaną czekoladę. Przekładam do foremek i piekę przez 25 minut w 180 stopniach.
Jak wystygną, dekoruję babeczki kremem z wymieszanego serka i kremu kasztanowego.
I idę w drogę!
Smacznego życzy A.!


niedziela, 7 kwietnia 2013

Sweet Eataly

 Z góry przepraszam wszystkie osoby, które dzielą los A. i M. i pogrążone w zimowej aurze, oczekują roju jaskółek oraz pierwszych fiołków. Osobom wrażliwym odradzam poniższą lekturę! Ale do rzeczy... Przychodziły momenty, w których plułam sobie w brodę, że wybrałam Rzym, jako miejsce mojej erasmusowej destynacji, a działo się to głównie podczas cotygodniowego przeglądu wyciągów z mojego konta. Nie da się ukryć, że to miasto uczyni ze mnie bankruta. Niezmiernie ciężka jest również walka ze samą sobą, kiedy przechodzę obok uginających się półek od ciężaru wielkich giczy prosciutto, pachnących i świeżych panini, serów, które wyciągają do mnie wyimaginowane rączki i krzyczą "zjedz mnie!", a ja z zaciśniętymi pięściami, śliniąc się przeokropnie, przechodzę obojętnie i staram się zignorować obrazy raju na ziemi, bo przecież muszę dotrwać do końca najlepiej bez debetu na karcie. No więc w takich momentach jest mi ciężko, ale myślę, że Wam jest trochę ciężej z tą zimą...Bo tu, jeśli nie wiecie, jest  - i teraz bardzo Was przepraszam - WIOSNA! Siedzę w kuchni przy otwartych na oścież drzwiach balkonowych, promienie słońca powodują kłopoty z koncentracją na pisanym tekście, a śpiew ptaków zagłusza uliczny szum. Wczoraj po raz pierwszy przechadzałam się wieczorem po włoskich uliczkach tylko w swetrze, a tydzień temu znalazłam nad jeziorem pierwszego fiołka. Więc jest nadzieja, że i do Polski wiosna kiedyś przyjdzie (może za rok, ha ha...). W ten wiosenny czas porzucam więc na chwilę myśli o oszczędzaniu i zakupuję niezbędne składniki do przygotowania tej oto tarty inspirowanej sycylijskim przysmakiem - cannolo (by the way - polecam, uzależniający smakołyk!). 
Tarta a la cannolo siciliano
300 g ricotty pecory (z mleka owczego),
120 g masła,
170 g mąki,
100 g cukru pudru,
1 żółtko,
rozdrobnione pistacje,
70 g gorzkiej czekolady,
100 g mlecznej czekolady,
śmietanka 30 %,
opcjonalnie wisienki do ozdobienia (ja ich nie zjadłam, bo były niedobre).
Wyrabiamy ciasto na tartę: rozcieramy masło z mąką i łyżką cukru, dodajemy żółtko, ugniatamy, jeśli się nie chce połączyć, dodajemy łyżkę zimnej wody i po sprawie. Wstawiamy owinięte w folie do lodówki na co najmniej godzinę. W tym czasie oczekiwania ubijamy rózgą ricottę z cukrem pudrem, dokładnie, długo, aż ricotta straci chociaż trochę mączysty posmak. Ciasto rozwałkowujemy na papierze do pieczenia i przekładamy do formy na tartę, pieczemy tradycyjnie w 180 stopniach 10 minut z papierem i obciążeniem, kolejne 15 (około) aż do zezłocenia bez obciążenia i papieru. Studzimy ciasto rozpuszczamy czekoladę ze śmietanką na parze. 2-3 wylewamy na spód, wykładamy ubitą ricottę, posypujemy pistacjami i robimy esy floresy z czekolady. Jak ktoś chce to może zarzucić kilka  lukrowanych wisienek, ale najlepiej domowej roboty, bo te ze sklepu to ohyda. 
Pozostawiam Was ze zdjęciem drzewa. Żeby nie było tak wesoło, to zdjęcie zrobiłam na cmentarzu. 

 Smacznego życzy J.!

niedziela, 24 marca 2013

Białe święta

Skoro zima w tym roku postanowiła nam towarzyszyć najwyraźniej aż do maja, a w sklepach wznowiono sprzedaż okazjonalnych piw korzennych (przypuszczalnie ową okazją była zima i poprzednie święta), ja też nie będę się wychylać. Planując, co można by zjeść albo chociaż upiec z okazji Wielkanocy natrafiłam w książce "Tarty na słodko i na słono" na całkiem niezły pomysł, jak połączyć zimową aurę ze świąteczną atmosferą. Zazwyczaj nowe słodkie przepisy muszę jak najprędzej wypróbować, a ten uważam za godny polecenia.
Spód do tarty to kruche ciasto z dodatkiem zmielonych orzechów włoskich. Trzeba do niego przygotować 200g mąki. 150g masła, 50g zmielonego brązowego cukru, 100g zmielonych orzechów i jedno jajko oraz szczyptę soli. Ciasto należy chłodzić około 1-2 godzin, więc warto przygotować je dużo wcześniej albo nawet poprzedniego dnia, jeśli się jest takim niecierpliwym łasuchem, jak ja. Pieczenie spodu trwa około 15 minut.
Nadzienie to same przysmaki. Płatki migdałów, którymi należy obsypać upieczone ciasto, 6-8 gruszek, które wykładamy na migdały i krem czekoladowy. Do jego przygotowania potrzeba: 150g gorzkiej czekolady, 3 jajek, 2 łyżek mąki i śmietany kremówki, 50g masła oraz 2 łyżek likieru albo nalewki np. kukułkówki. Czekoladę roztapiamy w kąpieli wodnej, łączymy z masłem, mąką, śmietanką i stopniowo dodajemy roztrzepane wcześniej jajka. Po zestawieniu z ognia dodajemy likier. Ponownie wstawiamy do piekarnika na 10-15 minut.
Najgorsze jest oczywiście oczekiwanie, aż tarta ostygnie, ale w tym czasie możemy na 2 łyżkach brązowego cukru skarmelizować trochę migdałów do posypania na górze :)

Smacznego życzy M.