Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Przepisy J.. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Przepisy J.. Pokaż wszystkie posty

sobota, 13 września 2014

Mój chleb powszedni

 Kompromis. Dziwne słowo. Wystarczy powtórzyć je trzy razy i zaczyna brzmieć obco w ustach . Co więcej - w życiu też. Ludzie, przekazując sobie mądrości poprzednich pokoleń, powtarzają mi, że z wiekiem nauczę się iść na kompromis i że to wyraz dojrzałości. A tfu! Serio? Ja obrałam jednak przeciwny kierunek. Nawiązując do tematyki żywieniowej - w tej kwestii nie chcę żadnych kompromisów. Tak bardzo, bardzo chciałabym móc kupować tylko i wyłącznie sprawdzoną dobrej jakości, wytwarzaną z poszanowaniem dla produktu, zdrową, prawdziwą żywność. Cieszę się, że powstaje coraz więcej inicjatyw promujących lokalnych producentów i że zdrowie stało się ostatnio niezmiernie modne. Szkoda tylko, że aż tyle kosztuje. Pamiętam czasy, kiedy za prawdziwy chleb płaciło się 90 groszy (chyba jestem dinozaurem...). Teraz za bochenek trzeba wybulić 7 zł. Jak najbardziej jestem skłonna wspierać to, pod czym podpisuję się obiema rękami, czyli spożywanie bez konserwantów, ale 7 zł to jednak trochę dużo...za tyle to ja sama zrobię 3 chleby! No i słowo się rzekło....

Korzystałam z instrukcji zamieszczonych przez Liskę na pracowni wypieków. Do chleba nie dodałam ani grama drożdży i urósł pięknie. Rzeczywiście ten chleb nie może się nie udać. Wbrew pozorom nie ma przy nim dużo pracy, ale cały proces trzeba kontrolować i myśleć trochę na zaś, bo nawet jeśli mamy już gotowy zakwas, który stoi w lodówce, to od jego wyciągnięcia minie jeszcze około 28 godzin, zanim całe mieszkanie będzie pachnieć świeżym chlebem. 


Chleb na zakwasie pszenno - żytni (przepis zaczerpnięty od Liski)

Zaczyn:
360 g mąki żytniej chlebowej (typ 720)
300 g wody
20 g zakwasu żytniego (ja dodałam trochę więcej, ok. 35 gram)

Ciasto właściwe:
230 g mąki żytniej
300 g mąki pszennej
400 g wody
1 łyżka soli morskiej
zaczyn


Mieszamy w misce składniki na zaczyn i zostawiamy na 12-16 godzin. Jeśli jest gorąco 12 na pewno wystarczy. Jeśli macie już zrobiony zakwas w lodówce, wystarczy go dokarmić około 12 godzin przed wykonaniem zaczynu. Mój jakoś szaleńczo nie pracował i trochę bałam się, że zaczyn też nie urośnie, ale stało się zupełnie na odwrót. 

Gdy zaczyn jest już gotowy (po 12 godzinach) dodajemy pozostałe składniki, mieszamy do ich dokładnego połączenia i zostawiamy ciasto właściwe na ok. 60 minut. Jeśli jest gorąco może być mniej. Po tym czasie przekładamy ciasto do blaszek wysmarowanych olejem słonecznikowym i posypanych otrębami (mi wyszły dwie foremki - jedna 30 cm długości i jedna 16 cm). Zostawiamy na około godzinę. Teraz trzeba ciasta doglądać, aby nie przerosło, bo chleb się nie uda. Jeśli ciasto zajmowało mniej więcej 2/3 foremki to powinno urosnąć aż do jej brzegów. Ciasto posypujemy czymś, co lubimy. Np. mąką.
Nagrzewamy piekarnik do 230 stopni. Pieczemy chleb przez 15 minut w tej temperaturze, a potem dopiekamy w 220 stopniach przez około 30-40 minut. Po wyciągnięciu chleb jak najszybciej wyciągamy z foremek i studzimy na kratce, żeby się nie zaparzył. 
Gotowe!
Smacznego życzy J.!

sobota, 10 maja 2014

Asparagus

Grałabym. Ale nie na gitarze czy cymbałkach. W zgadywanie.  W zgadywanie, kim są ludzie którzy spacerują przede mną po parku, w wymyślanie historii ich całego życia, w dodawanie do ich imion przydomków. No ewentualnie zadowoliłabym się też zgadywaniem na egzaminie, ale to zdecydowanie zbyt przyziemne. Ostatnio tak zgaduję całkiem trafnie. Gdyby nie to, że jestem taka roztropna, zajęłabym się pewnie hazardem. Zgaduję również, że szparagi już raczej nie potanieją. Nic innego nie pozostaje mi, jak tylko jeść je tak często, że nie będzie mi żal się z nimi żegnać.  
Tak w ogóle to szparagi są nie tylko zdrowe, ale wręcz lecznicze (pod taką nazwą też figurują). Jak Wam skoczy ciśnienie to koniecznie zjedzcie sobie takiego szparaga (ponoć przynosi ulgę). Co zaś również pewne - szparagi mają tryliard różnych fajnych witamin i soli mineralnych i są gotowe się nimi podzielić.  

Couscous ze szparagami

pęczek szparagów,
8 truskawek,
dwa ogórki gruntowe,
garść ziół: mięta, natka pietruszki, może być kolendra,
100-150 g kaszy couscous,
garść grana padano startego na wiórki,
sok z połowy limonki,
sól,
chili,
dobrej jakości oliwa z oliwek.

Szparagi umyć, odłamać zdrewniałe końce, osuszyć. Rozgrzać oliwę i smażyć szparagi 10-15 minut (w zależności czy lubimy mocno chrupiące, czy bardziej miękkie), posypać gruboziarnistą solą i chili, w międzyczasie zagotować wodę i najlepiej na parze ugotować couscous, ale jeśli wam się nie chce to wystarczy zalać wodą trochę ponad wysokość kaszy i zostawić od przykryciem, aż wypije wodę. Dodać kaszę do szparagów, wymieszać, zdjąć z palnika i dodać pokrojonego ogórka, posiekane zioła, polać sokiem z limonki, dodać pokrojone truskawki, starty grana padano, wymieszać, polać oliwą z oliwek i doprawić do smaku.
Smacznego życzy J.!

poniedziałek, 3 marca 2014

Marchew niezwykła

 Mimo wyjątkowej uprzejmości pogody, nie da się do końca obrócić zimy w wiosnę. Owszem, można zamienić ciepłą kurtkę na lżejszą, można założyć okulary przeciwsłoneczne i przechadzać się powolnym krokiem, udając, że ku spacerom skłaniają nas piękne widoki, a nie nadzieja na pierwszą opaleniznę i zazdrość znajomych. Jednak symptomów wiosny jeszcze nie widać na talerzu. Widziałam wprawdzie rzodkiewki na sklepowych półkach (i oczywiście, skuszona wizją pysznej sałatki, nabyłam je), jednak nie smakują one wiosną nic a nic! Trzeba więc jeszcze trochę poczekać i na razie zadowolić się burakiem, jabłkiem i marchewką. Tę ostatnią spożywam namiętnie. Od dwóch tygodni króluje ona w moim jadłospisie. Na surowo, w zupie, w sałatkach i w tarcie. W końcu trzeba na tę opaleniznę zapracować, nie? 
TARTA MARCHEWKOWA
Temp. pieczenia: 180 stopni, czas przygotowania ok. godziny
Ciasto:
- 130 g mąki pełnoziarnistej,
- 80 g zimnego masła,
- pół łyżeczki soli,
- żółtko,
- zimna woda.
Farsz:
- oliwa z oliwek,
- 500 g startej marchewki,
- pół łyżeczki utartych nasion kolendry,
- łyżeczka startej skórki pomarańczowej,
- ząbek czosnku,
- chili,
- świeży imbir,
- śmietana kwaśna lub 30% (jak kto woli),
-  2 jajka (najlepsze ekologiczne),
- pół szklanki startego grana padano bądź innego twardego sera.

Mąkę rozetrzeć z masłem, dodać sól i żółtko. Zagnieść. Jeśli ciasto nie jest spójne dodać odrobinę zimnej wody. Wyrobione, zostawić w lodówce na pół godziny. Marchewkę utrzeć...ja utarłam na drobnych oczkach, ale szczerze powiem, że brakowało mi chrupiących kawałków i następnym razem chyba marchew drobno pokroję, na średnio rozgrzaną na patelni oliwę wrzucić czosnek i przyprawy (kolendrę, chili wedle uznania i imbir - ok. łyżeczki świeżo startego, ale jak ktoś lubi, może być więcej), poddusić, dodać marchew, wymieszać i dusić ok. 10 minut, dodać skórkę pomarańczową. W misce wymieszać śmietanę, jajka i ser. Rozwałkować ciasto na tartę, wyłożyć do formy i oczywiście obciążyć fasolkami, żeby się nie wybrzuszało. Wstawić do rozgrzanego piekarnika i piec tak ok. 10 minut, ściągnąć fasolki i piec jeszcze przez kolejne 5-7. Wymieszać masę śmietanowo-jajeczno-serową z marchwią i wyłożyć na ciasto. Piec ok. 30-35 minut. Gotowe! Najlepiej smakuje z łyżeczką kwaśniej śmietany, posypana kolorowym pieprzem.

Mam wrażenie, że niektórzy myślą, że trochę zwariowałam, że zostałam członkiem jakiejś sekty, bądź UFO zrobiło mi pranie mózgu. Jestem jednak świadoma, że moje monologi na temat zdrowego odżywiania brzmią trochę jak przejawy neofickiego fanatyzmu. Już trochę spuszczam z tonu, jednak naprawdę wciąż i nadal staram się wcielać w życie plan. Plan mianowicie taki, że nie chcę jeść przetworzonej (nie przeze mnie) żywności i że chcę, żeby to, co jem było bogate w niezbędne składniki odżywcze. Takie niby proste, a jednak...Żegnajcie więc słodycze, biała mąko, pszenne bułeczki, makaronie. Zobaczymy, czy mój zapał nie okaże się słomiany.
Tymaczasem buon appetito życzy J.!


niedziela, 17 listopada 2013

Duety

Zaszła pomyłka. Los z nas zakpił. Świat się pomylił. Zgniły nam banany. Taka karma. 
Te banany były dwa. Tak jak my. Kiedy nadchodzi smutny, deszczowy, mglisty, zakurzony wieczór, strudzone całodziennym zmaganiem się z niezmierzonym dziadostwem tego świata, potrzebujemy chwili niczym niezmąconej rozrywki. Solucja jest tylko jedna. Choć zapadła już cisza nocna, a obowiązującym dress codem są piżamy, nie sposób utrzymać emocji na wodzy. Zaczyna się zazwyczaj od tego, że J. zasłyszawszy nie takie znowu ciche nucenie A. zza ściany, jednym susem znajduje się u drzwi i wtóruje jej śpiewem. Okazuje się, że nie tylko my tak mamy:   
Jako duet sprawdza się też dobrze brioszka z masłem. 
BRIOCHE
170 g miękkiego masła
380 g mąki
100 ml mleka
30 g drożdży
50 g drobnego cukru
szczypta soli
4 jajka (3 do ciasta i 1 do posmarowania)

Ciepłe mleko rozmieszać z pokruszonymi drożdżami i łyżeczką mąki oraz łyżeczką cukru. Zostawić na 5-10 minut, aż urośnie. Przesiać mąkę, dodać roztwór drożdży, i rozbełtane jajka (3), mieszać hakiem w mikserze, dodając stopniowo miękkie masło. Kiedy ciasto będzie gładkie i będzie odchodzić od miski, zostawić je przykryte ściereczką na godzinę. Przygotować tortownicę (najlepiej o śr. 26 cm, ale my robiłyśmy w mniejszej i wszystko wyszło pięknie, ładnie) - wyłożyć ją wysmarowanym masłem papierem do pieczenia. Z urośniętego ciasta formować bułeczki i układać je blisko obok siebie w tortownicy. Zostawić na kolejne pół godziny. Nagrzać piekarnik do 180 stopni, posmarować bułeczki rozbełtanym jajkiem z mlekiem i piec ok. 30 minut, aż ciasto się ładnie zarumieni. Jeśli zauważycie, że jest już wystarczająco ciemne, a wciąż nie będzie gotowe - przykryjcie ciasto folią aluminiową.
Po wyciągnięciu brioche są gotowe do spożycia, SMACZNEGO! 
I jeszcze raz smacznego życzą J. i A.! Nareszcie razem!

sobota, 14 września 2013

Na jesień...

Nadszedł nowy rok (dla mnie zawsze i niezmiennie zaczyna się on 1 września, choć może nie jest to najlepsza data na huczne świętowanie...). Można też postawić taką tezę, że nadeszła jesień. Na dworze siąpi deszcz, bez parasola i kaloszy niewiele można wskórać. Przez uchylone okno wkrada się ziąb, wilgoć i zapach palonych liści. Koc należy zamienić na kołdrę, a drinki z palemką na czerwone wino. Wbrew pozorom uwielbiam melancholijny, jesienny krajobraz (najlepiej oglądany zza szyby), długie spacery, przemarznięte stopy, zapach dojrzałych jabłek i mgliste poranki. Nie jest to takie znowu złe, skoro w domu pachnie chlebem i czeka na nas kot. Wciągam więc grube skarpety i nic mi nie jest straszne! No ale wracając do tego chleba...ma on coś w sobie takiego, co jednoczy (w końcu chlebem się łamiemy), co daje poczucie bezpieczeństwa, co krzepi i napawa optymizmem. Ten właśnie taki jest. I takim chlebem aż chce się dzielić np. z przyjaciółmi. No a ja się z Wami podzielę przepisem. Jest to wypiek nie wymagający ani zbyt wiele wysiłku, ani czasu. Tzw. pieczywo dla leniwych. Wbrew temu, że chleb jest zrobiony na drożdżach, długo pozostaje świeży. 

CHLEB do podziału 
(przepis na dwie blaszki - dużą i małą, czas - ok. 1 h 15 min)
1 kg mąki pszennej
1 litr ciepłej wody
8 dag drożdży
1/2 szklanki otrębów pszennych
1/2 szklanki płatków kukurydzianych
1/2 szklanki płatków owsianych
1/2 szklanki płatków jęczmiennych (ja nie miałam to nie dodałam)
1/4 szklanki siemienia lnianego
1/4 szklanki sezamu
1/4 szklanki słonecznika
1/4 szklanki czarnuszki
3 ząbki czosnku
3 płaskie łyżeczki soli
Drożdże rozpuścić w ciepłej wodzie, mąkę przesiać, dodać do wody z drożdżami, dodać resztę składników - jeśli czegoś nie mamy, lub nie lubimy, lub lubimy coś innego (np. pestki dyni) składniki można zastąpić, pominąć (a czegoś innego dodać trochę więcej), wiadomo - dowolność, jeśli chodzi o ziarno. W sumie płatków jęczmiennych nie zastąpiłam niczym innym i było git, więc też niekoniecznie z tym 'dodać czegoś więcej'. Ok, w każdym razie - wszystko razem wymieszać. Blaszki wysmarować olejem i posypać mąką. Jak ktoś lubi na dole w skórce chleba mieć coś smacznego, to polecam wysypać blaszkę np. słonecznikiem. Wylać do blaszek ciasto i włożyć do zimnego piekarnika nastawionego na 200 stopni. Piec około godziny, aż chleb się ładnie zarumieni. Sprawdzać patyczkiem, czy już gotowy. Gorące upieczone chleby wyjąć z blaszek i zajadać kromale!!!!!  

Smacznego życzy J.! 

czwartek, 13 czerwca 2013

Vacanze romane

 Tak, tak. Wakacje. Czuję je w powietrzu, kiedy siedzę rano przy otwartym oknie. Pachną kawą i praniem wywieszonym za oknem. Pachną świeżo upieczonym chlebem i odurzającą wonią kwiatów. Pachną rozpalonymi słońcem ulicami, spływającymi po dłoniach, topiącymi się lodami i orzeźwiającym arbuzem. Pachną też niestety tuszem drukarskim, co przywołuje mnie choć na chwilę do porządku. Ale nawet nauka w takim miejscu, jak Rzym, może być przyjemna. Jest tak gorąco, że właściwie można by wręcz narzekać, ale po długiej zimie ani mi się śni! Uwielbiam letnie poranki, popołudnia i wieczory, uwielbiam (tego Mamo nie czytaj!) jeść na obiad zamiast makaronu czereśnie i uwielbiam pławić się w plamach słońca w parku, wdychać rozgrzane powietrze i spać niewiele, bo szkoda dnia. Tymczasem jednak, zamieszczam dosyć mocno nieaktualny, ze względu na porę roku, przepis na ciasto z migdałami w karmelu, które bądź co bądź uwielbiam niemalże tak samo jak lato! 
TOSCAKAKA
przepis zaczerpnięty z Moje Wypieki
Na ciasto:150 g mąki 
3 jajka
75 g roztopionego masła
75 ml maślanki
120 g cukru
1 łyżeczka proszku do pieczenia

szczypta soli
pół łyżeczki ekstraktu z wanilii lub cukier z prawdziwą wanilią

150 g pokrojonych w ćwiartki i obranych jabłek lub innych owoców (opcjonalnie)
Pralina:
125 g masła
1
50 ml mleka
25 g brązowego cukru
150 g płatków migdałowychpół łyżeczki soli
pół łyżeczki ekstraktu z wanilii lub cukru z prawdziwą wanilią 

Jajka w całości (rzecz jasna bez skorupek) utrzeć z cukrem mikserem na jasną i puszystą masę. Mąkę przesianą z proszkiem i solą dodawać do masy na zmianę z roztopionym masłem i maślanką. Wymieszać szpatułką. Ciasto przełożyć do formy 23 cm (może być trochę mniejsza) wyłożonej papierem do pieczenia i wysmarowanej masłem. Pokrojone jabłka bądź inne owoce wyłożyć na wierzch ciasta. Piec w temperaturze 160 stopni przez ok. 30 minut. Po około 15 minutach pieczenia należy rozpocząć przygotowania praliny. Masło rozpuścić z cukrem, solą i ekstraktem z wanilii i mlekiem, zagotować, dodać migdały i gotować przez ok. 4 minuty. Po upieczeniu ciasta wyłożyć pralinę na wierzch, temperaturę podkręcić na 210 i zostawić w piekarniku na kolejne 5 do 10 minut, pilnując, aby pralina się nie spaliła. Powinna być chrupiąca, ale ciągnąca i lepka też jest pyszna!
 Smacznego życzy J.!

niedziela, 28 kwietnia 2013

Dzienniki z Italii

 Mój temperament cechuje nasilenie przede wszystkim jednego czynnika – żwawości. Jak na osobę żwawą przystało robię wszystko szybko. Kiedy idę, ciężko mnie zauważyć. Nim ktokolwiek się spostrzeże potrafię posprzątać całe mieszkanie, a także nie mogę niestety zbyt długo usiedzieć na miejscu (no chyba że akurat ktoś przykleił mnie do krzesła). Nie mogę więc spędzać weekendów bezczynnie, a jeśli akurat nie mam planów, bardzo cierpię. Bo wiecie, weekendy są zdradliwe. Niby takie przyjemne, bo nic nie trzeba robić. No ale jak można nie robić nic! Przecież trzeba (tak przynajmniej czuję…)! W tygodniu plan ustala pracodawca, albo Rektor, ale pod jego koniec, jeśli akurat nikt inny nie zrobił tego za mnie, sama muszę się zorganizować. Tym razem plan jest, pociąg ruszył a ja wraz z nim (bo zdążyłam wsiąść do środka, co znowu w moim przypadku jest nie lada wyczynem). Więc jadę. Chciałoby się napisać – w nieznane, no ale tak się składa, że akurat wiem, gdzie mam wysiąść. Na miejscu jednak okazuję się, że muszę czekać, czego szczerze nie znoszę (i dlatego chyba zawsze się spóźniam). Umilam więc sobie czas piciem cappuccino i pisaniem posta na bloga, a co!

Wracając do mojego temperamentu, jego przejawy można dostrzec również podczas mojej kuchennej krzątaniny i choć gotowanie można nazwać moją pasją, to wolę, zamiast w kuchni, spędzić więcej bezcennych minut po drugiej stronie stołu, konsumując przygotowaną strawę. Dzielę się więc z Wami przepisem – bardzo prostym, na szybkie i wyjątkowo wakacyjne danie (tu jakby już lato nastało...) – spaghetti alle vongole.

SPAGHETTI ALLE VONGOLE
1 kg  świeżych muszli małży,
Mała papryczka chili (lub chilli w proszku),
Spora garść posiekanej natki pietruszki,
Pół szklanki białego wytrawnego wina,
Ząbek czosnku,
Oliwa z oliwek,
Makaron spaghetti (najlepiej pełnoziarnisty)
No więc samo danie przygotowuje się migiem, jednak najlepiej kilka godzin (a co najmniej jedną) wcześniej namoczyć muszle w  dużej ilości wody z  odrobiną soli, od czasu do czasu mieszając. Należy bowiem je oczyścić, z piasku, który mogą mieć w środku. Po tych kilku godzinach nastawić  osoloną wodę na makaron, a kiedy już go wrzucimy, na patelni podgrzać oliwę, wrzucić papryczkę, posiekany czosnek i pół z garści pietruszki. Podsmażać przez 3-4 minuty, dodać pół szklanki wina, odparować przez 2 minuty i wrzucić opłukane muszle. Przykryć pokrywką co jakiś czas potrząsając patelnią. Kiedy sos, który powstanie z wina, oliwy i soku z muszli, nieco zgęstnieje, dodać ugotowany makaron. Po wyłożeniu na talerz posypać świeżą pietruszką. Muszle, które się nie otworzyły, należy niestety wyrzucić. A resztę można zjeść! 
Smacznego życzy J.!

niedziela, 7 kwietnia 2013

Sweet Eataly

 Z góry przepraszam wszystkie osoby, które dzielą los A. i M. i pogrążone w zimowej aurze, oczekują roju jaskółek oraz pierwszych fiołków. Osobom wrażliwym odradzam poniższą lekturę! Ale do rzeczy... Przychodziły momenty, w których plułam sobie w brodę, że wybrałam Rzym, jako miejsce mojej erasmusowej destynacji, a działo się to głównie podczas cotygodniowego przeglądu wyciągów z mojego konta. Nie da się ukryć, że to miasto uczyni ze mnie bankruta. Niezmiernie ciężka jest również walka ze samą sobą, kiedy przechodzę obok uginających się półek od ciężaru wielkich giczy prosciutto, pachnących i świeżych panini, serów, które wyciągają do mnie wyimaginowane rączki i krzyczą "zjedz mnie!", a ja z zaciśniętymi pięściami, śliniąc się przeokropnie, przechodzę obojętnie i staram się zignorować obrazy raju na ziemi, bo przecież muszę dotrwać do końca najlepiej bez debetu na karcie. No więc w takich momentach jest mi ciężko, ale myślę, że Wam jest trochę ciężej z tą zimą...Bo tu, jeśli nie wiecie, jest  - i teraz bardzo Was przepraszam - WIOSNA! Siedzę w kuchni przy otwartych na oścież drzwiach balkonowych, promienie słońca powodują kłopoty z koncentracją na pisanym tekście, a śpiew ptaków zagłusza uliczny szum. Wczoraj po raz pierwszy przechadzałam się wieczorem po włoskich uliczkach tylko w swetrze, a tydzień temu znalazłam nad jeziorem pierwszego fiołka. Więc jest nadzieja, że i do Polski wiosna kiedyś przyjdzie (może za rok, ha ha...). W ten wiosenny czas porzucam więc na chwilę myśli o oszczędzaniu i zakupuję niezbędne składniki do przygotowania tej oto tarty inspirowanej sycylijskim przysmakiem - cannolo (by the way - polecam, uzależniający smakołyk!). 
Tarta a la cannolo siciliano
300 g ricotty pecory (z mleka owczego),
120 g masła,
170 g mąki,
100 g cukru pudru,
1 żółtko,
rozdrobnione pistacje,
70 g gorzkiej czekolady,
100 g mlecznej czekolady,
śmietanka 30 %,
opcjonalnie wisienki do ozdobienia (ja ich nie zjadłam, bo były niedobre).
Wyrabiamy ciasto na tartę: rozcieramy masło z mąką i łyżką cukru, dodajemy żółtko, ugniatamy, jeśli się nie chce połączyć, dodajemy łyżkę zimnej wody i po sprawie. Wstawiamy owinięte w folie do lodówki na co najmniej godzinę. W tym czasie oczekiwania ubijamy rózgą ricottę z cukrem pudrem, dokładnie, długo, aż ricotta straci chociaż trochę mączysty posmak. Ciasto rozwałkowujemy na papierze do pieczenia i przekładamy do formy na tartę, pieczemy tradycyjnie w 180 stopniach 10 minut z papierem i obciążeniem, kolejne 15 (około) aż do zezłocenia bez obciążenia i papieru. Studzimy ciasto rozpuszczamy czekoladę ze śmietanką na parze. 2-3 wylewamy na spód, wykładamy ubitą ricottę, posypujemy pistacjami i robimy esy floresy z czekolady. Jak ktoś chce to może zarzucić kilka  lukrowanych wisienek, ale najlepiej domowej roboty, bo te ze sklepu to ohyda. 
Pozostawiam Was ze zdjęciem drzewa. Żeby nie było tak wesoło, to zdjęcie zrobiłam na cmentarzu. 

 Smacznego życzy J.!

wtorek, 5 marca 2013

Marcowy Królik

Jakiś już czas temu, podczas wieczornej pogawędki przed blokiem kolejny raz mój świat zachwiał się w posadach (raz już tak było w liceum, gdy pod koniec pierwszej klasy upadło Cesarstwo Rzymskie i na początku studiów, gdy uświadomiono mi, że Wielka Brytania nie ma konstytucji). Tym razem M. podzielił się ze mną informacją,  że mięso jest zdrowe (ok, może nie jest to dla was zaskoczenie...ale) ba! - mięso jest nawet zdrowsze od warzyw! Wiadomo, że najzdrowsze są ryby, ale kurom, świnkom, krowom, owieczkom itd. też niczego nie brakuje. Ja jednak nie mogłabym zaliczyć siebie do wielkich entuzjastów jedzenia mięsa. Przyczyną jest głównie to, że w Polsce nie ma zbyt wielkiego wyboru (albo ceny są niezmiernie wygórowane), ale również to, że nie czuję się specjalistą w przyrządzaniu mięs. Niezmiernie chciałabym ten stan rzeczy zmienić, dlatego też ujrzawszy królika w promocyjnej cenie, postanowiłam czem prędzej go nabyć. Byś może wstyd, lub też nie, ale nigdy wcześniej nie przyrządzałam królika. Pomyślałam też, że po co właściwie korzystać z przepisów (w moim przypadku jeśli chodzi o mięsa kończyło się to dosyć kiepsko).  Wymyśliłam więc naprędce coś sama. Okazało się jednak, że nie byłam zbyt oryginalna, bo istnieje już bardzo podobny przepis na królika po liguryjsku. No cóż...we Włoszech wiedzą, co dobre.
Królik po liguryjsku (lub też po mojemu)
500 g królika w kawałkach,
200 ml czerwonego wytrawnego wina,
8 małych marchewek,
dwie garście zielonych oliwek z pestkami,
papryczka peperoncino (lub chilli po prostu),
sól,
świeży rozmaryn,
czosnek,
duża cebula,
4 łyżki oliwy z oliwek.
Oliwę z oliwek mieszamy z posiekanym rozmarynem i przetartym czosnkiem, papryczką chilli w  ilości zależnej od gustu). Tak przygotowaną marynatą nacieramy królika i odstawiamy na godzinę. Na patelni smażymy mięso z obu stron, aż się zarumieni, solimy i po chwili podlewamy winem. Przekładamy królika do garnka i dodajemy marchewki, pokrojoną w ćwiartki cebulę i oliwki. Jeśli sosu jest za mało możemy podlać królika rosołem lub też możemy wlać trochę wody na patelnię, na której smażył się królik i podlać go taką zasmażką. Królik powinien pichcić się na małym ogniu około 1-1,5 godziny pod przykryciem. 
Powiem tyle - być może byłam głodna, jak wilk, ale dawno nic mi tak nie smakowało! Zachęcam więc do eksperymentowania z różnymi rodzajami mięsa.
Jak też się już wydało opuściłam polska ziemię i jak na razie zagnieździłam się w Rzymie. Jako że moje życie ściśle związane jest z dobrym jedzeniem, będę więc co jakiś czas wrzucać posty na temat kulinarnych punktów, przy których warto się zatrzymać (rzymskich i nie tylko).

Smacznego życzy S.P.Q.R. i J.!
...i Wilczyca.

poniedziałek, 14 stycznia 2013

Winter is coming!

Kryjta się ludziska! Zima nadejszła! Najwyższa pora zaopatrzyć spiżarnie w wysokoenergetyczne pokarmy, tj. makarony, sery, grzyby i mięsiwa i piwa! Zimą nie warto oglądać się za siebie, ale warto oglądać seriale i filmy fantasy. Nie wychodząc z domu można oszczędzić sobie wielu nieprzyjemności w postaci odmrożeń i obtłuczeń. W domu można też zawsze coś przekąsić. Jednak jak już jeść to porządnie! My więc przygotowałysmy steki z polędwicy wołowej i podałyśmy je z tagliatelle z borowikami i serem blue.

Przepis na zimowy obiad:
Makaron zrobiłyśmy według tego przepisu
sos do makaronu:
100 g sera blue
garść suszonych borowików
2 łyżki śmietanki 30%
oliwa
masło

Grzyby namaczam kilkanaście minut, na patelni rozgrzewam oliwę z masłem, wrzucam na nią pokrojone grzyby, podsmażam około 3 minut. Wlewam śmietankę, dodaję pokrojony ser i wrzucam makaron.


Steki:
2 steki z polędniwy wołowej (jeszcze lepszy byłyby steki z antrykotu)
Smażymy je na patelni grillowej bez tłuszczu i bez żadnych przypraw około 4 minut z każdej strony. Wyjdą wtedy średnio wysmażone. Ale czas smażenia oczywiście zależy od grubości steków. Potem kładziemy ja na chwilę, żeby odpoczęły na drewnianej desce, podajemy posolone, polane oliwą i sokiem  z cytryny.
Smacznego życzą J. i A.!

piątek, 30 listopada 2012

Blues (nasz setny post!)

Jesienna melancholia zbutwiałych liści odbija się w spojrzeniach naszych nieobecnych oczu zza brudnych szyb. Deszcz okrutnie bębni o bezduszną stal parapetów. W takt tego rytmu biją nasze nowoorleańskie serca. Tak! Jesteśmy bluesmenami. Nie da się ukryć (szczególnie przed naszymi sąsiadami). Rozsiadamy się wygodnie, wieczorem i zaczynamy koncert na dwie harmonijki - ustne. Jedna chińska, druga z Lidla...Gdy ucichną ostatnie akordy tej poruszającej muzyki, można, a nawet jest zalecane, aby spożyć krzepiącą strawę. Jesienną sałatkę. Jak następuje:  
Sałatka z pieczonych warzyw
1 papryka,
1 czerwona cebula,
1 mała cukinia,
2 buraki,
1/2 bakłażana,
pomidor,
sałata (u nas - świeży szpinak),
tymianek,
ser halloumi,
sos:
dwie łyżki jogurtu,
1 łyżka majonezu,
ząbek czosnku,
chilli, tymianek, cząber
sól, pieprz
Buraka obrać i pokroić w plastry, paprykę pokroić w ćwiartki (ze skórką), bakłażana też, jak również obraną cebulę, cukinię w plasterki. Ułożyć na papierze do pieczenia, posmarować z każdej strony oliwą z oliwek, posypać grubą solą, tymiankiem. Piec ok. 20 minut w 180 stopniach. Po upieczeniu obrać paprykę ze skóry i drobniej pokroić w paski. Umyć sałatę i pomidora, pokroić. Zrobić sos: wymieszać jogurt z majonezem, startym czosnkiem i przyprawami - do smaku. Ser halloumi zgrillować (na patelni grillowej). Warzywa dodać do sałaty i pomidora, dodać ser i polać sosem. Gotowe!
Smacznego życzą J. i A.!

niedziela, 25 listopada 2012

Skyfall

Dziś podajemy przepis na to, jak zostać szpiegiem lub/oraz agentem. 
Krok pierwszy - wyczaj problem. 
Krok drugi - skołuj czarne okulary i gazetę.
Krok trzeci - bądź czujny.
Krok czwarty - nie daj się poznać.
Krok piąty - rozwiąż zagadkę.
Krok szósty -  zjedz kolację.
Jako kolację proponujemy sycące ravioli. 

Ravioli z pieczoną dynią i ricottą
150 g mąki pszennej
50 g mąki kukurydzianej
2 jajka
200 g dyni 
oliwa z oliwek
150 g ricotty
2 ząbki czosnku
tymianek, sól, pieprz, chilli
odrobina parmezanu,
kilka świeżych listków szałwii, 2 łyżki masła
Dwa rodzaje mąki pomieszać, wbić jajka i ugnieść. Rozwałkować na dwa cienkie płaty.
Przygotować farsz. Dynię pokroić w kawałki i upiec ze skórką (180 stopni, 30 minut). Obrać dynię ze skórki i podsmażyć z czosnkiem i przyprawami na oliwie. Zblendować. Dodać ricottę. Małe porcje farszu kłaść na jeden płat ciasta w niewielkiej odległości od siebie, przykryć drugim płatem i radełkiem wycinać kwadraty. Gotować około 3 - 4 minut w mocno osolonej wodzie. 
W międzyczasie roztopić w rondelku masło razem z szałwią i polać nim gotowe ravioli. Podawać posypane startym parmezanem.
Smacznego życzą J. i A.!


piątek, 2 listopada 2012

Wieczory...

 Czy Wam też jest tak niezmiernie ciężko przyzwyczaić się do tego, że egipskie ciemności nastają już w okolicach godziny 17? Muszę przyznać, że jestem niezmiernie tym faktem zaskoczona (przecież dopiero skończyły się wakacje!), poza tym znowu nikt mi nie powiedział, że zmieniamy czas (zawsze o tym zapominam) i nie zdążyłam się przygotować na ten trudny moment. Wciąż trwając w ciężkim szoku, staram się złagodzić traumę oswajaniem nowej rzeczywistości. Skoro tak szybko robi się ciemno to znaczy, że wieczory trwają dłużej, a to z kolei, że dłużej też trwa: pieczenie ciast, bułek, spożywanie kolacji, rozmawianie przy czerwonym stole i kubku herbaty (opcjonalnie - gdy nadejdzie zima - gorąca czekolada też się znajdzie), oglądanie filmów przygodowych, wygrzewanie się pod kocem z książką w dłoni, kompulsywne wyglądanie przez okno (czy świeci księżyc? czy to nowy samochód sąsiadów? ile jest stopni? czemu jest tak ciemno, że nic nie widać?), snucie planów: co zjemy na obiad, co na kolację i oczywiście - na deser, a także długotrwałe zastanawianie się, co znajdować się może w szafkach i lodówce nadającego się do natychmiastowego spożycia (jesień i zima to naprawdę ciężkie pory roku!). Sezon więc uważam za otwarty, a jak wiadomo - takie chwile należy celebrować. Podaję więc przepis na apple pie, który wspaniale komponuje się z jesienną aurą i wczesnymi wieczorami.
Apple pie
ciasto:
150 g masła,
 260 g mąki,
1 jajko,
4 łyżki cukru,
1 łyżeczka cukru z prawdziwą wanilią,
farsz:
600-800 g jabłek,
3 łyżki cukru (zależy od słodkości jabłek),
2 łyżki soku z cytryny,
1 łyżka masła,
płaska łyżeczka cynamonu,
szczypta imbiru,
szczypta kardamonu.
Przygotować kruche ciasto: masło rozetrzeć z mąką, dodać cukier i jajko, szybko wyrobić i schować do lodówki na godzinę (lub do zamrażalki na 30 min). W tym czasie obrać jabłka, pokroić je w kostkę i na rozgrzanym maśle smażyć przez 2 minuty. Dodać cukier, sok z cytryny i przyprawy. Zostawić na małym ogniu na ok. 7 minut (może być krócej lub dłużej - w zależności jaką konsystencję jabłek się preferuje). Nastawić piekarnik na 180 stopni. Rozwałkować ok. 60 procent ciasta i wyłożyć nim formę na tartę, nakłuć widelcem, wyłożyć papierem do pieczenia i wysypać suchą fasolkę. Piec 15 minut, ściągnąć papier z fasolką i dopiekać jeszcze 5. Wyciągnąć spód i lekko ostudzić, wyłożyć farsz. Resztę ciasta rozwałkować i pociąć na paski, Ułożyć w kratkę na wierzchu ciasta i wstawić do piekarnika na ok. 30 minut, aż ciasto z wierzchu się zarumieni.
Smacznego życzy J.!

niedziela, 7 października 2012

Nierozwiązane zagadki nauki



Wakacje się już skończyły. Czas odrzucić w kąt sandały i dać się porwać nurtowi ambitnej, naukowej literatury i zagłębić się w akademicki klimat. Dlatego też J. wypożyczyła stosy książek, w tym najważniejszą pozycję - "Nierozwiązane zagadki nauki". Teraz więc nie możemy spać, gdyż poszukujemy odpowiedzi na pytanie, czy dinozaury były ciepłokrwiste. Spośród przedstawionych zagadek, jedną udało nam się  nawet rozwiązać. Osobom zainteresowanym odpowiedzią na pytanie: "Skąd tyle kwantowej frustracji?" przedstawiamy nasze odkrycie. Otóż, jak się okazuje istnieje bardzo skuteczny sposób na rozładowanie frustracji,  mianowicie - domowy wyrób makaronu. Logicznie wynika z tego, że skoro fizycy kwantowi nie robią makaronu, to ulegają frustracji. Oto więc recepta na sukces:
Domowy makaron z zielonym ragù
Makaron:
100 g mąki pszennej,
100 g mąki kukurydzianej,
2 jajka,
pół łyżeczki soli,
garść świeżej pietruszki,
Uformować kopiec z wymieszanych dwóch rodzajów mąki i soli. Wbić dwa jajka i  dodać posiekaną pietruszkę. Wymieszać oraz zagnieść wszystko razem tak, aby ciasto było elastyczne, a cała frustracja uszła w pioruny! Cienko rozwałkować i  wyciąć w miarę wąskie paski. Oprószyć mąką. Gotować w osolonej wodzie z dodatkiem oliwy ok. 2-3 minut.
Zielone ragù:
150 g mielonego mięsa wołowego (dobrej jakości)
dwie garści liści bazylii,
orzeszki piniowe (lub migdały bez skórki) uprażone,
dwie łyżki oliwy z oliwek,
dwie łyżki świeżo startego parmezanu,
przyprawy do smaku (sól, pieprz, ewentualnie chili)
Mięso podsmażyć na oliwie z dodatkiem chili, soli i pieprzu. Zblendować liście bazylii, oliwę, uprażone orzeszki, parmezan. Wymieszać z usmażonym mięsem i makaronem na patelni.  

Smacznego życzy J. i A.!

piątek, 7 września 2012

Wrzesień



  Kiedy nadchodzi wrzesień niektórzy idą do szkoły, inni szukają butów i płaszcza na jesień, jeszcze inni krzątają się po kuchni pełnej słoików, przygotowując przetwory, niejedni jadą na późne wakacje wolne od nadmiaru turystów. Dla mnie wrzesień to kolejny - darowany - miesiąc wakacji, ale nie są to już wakacje z prawdziwego zdarzenia. Słońce znika za horyzontem zdecydowanie za wcześnie, a zeschnięte liście kasztanów, sugerują, że niebawem nadejdzie prawdziwa jesień. W powietrzu wyczuwam nutę melancholii, a zarazem przyłapuję się często na chwilach kiedy na myśl o tym, co będzie, serce bije mi szybciej, niż podczas leniwych i słonecznych wakacyjnych dni. No tak - bo oto nadszedł! Nowy Rok - dla mnie to sformułowanie powinno dotyczyć tylko i wyłącznie pierwszego wrześniowego poranka. Może dlatego często ignoruję Sylwestrową noc, bo ja już dawno pożegnałam stary rok i rozpoczęłam kolejny. Wedle praw, które rządzą Nowym Rokiem, jak zwykle pojawiają się na mojej liście kolejne postanowienia, których - ku zdziwieniu - nie będę tu wymieniać. Wspomnę tylko o jednym - zrobić sernik, ale nie byle jaki! Tylko taki, który upiekę w piekarniku (muszę przyznać, że do tej pory nigdy mi się taki sernik nie udał, a kiedy pomagałam mojej Babci - mistrzyni w wypieku sernika ten - na znak protestu - opadł i wyglądał bardzo smętnie, zapewne za moją sprawą). I tak oto - przedstawiam swój pierwszy w życiu pieczony i udany sernik! Nie ma to jak dobrze rozpocząć Nowy Rok!
Nowojorski sernik z malinami Pierra Hermé
Na sernik:
1 kg sera do serników (tak jak w przepisie może być Philadelphia, ale ja użyłam wspomnianego z wiaderka),
300 g drobnego cukru,
2 żółtka,
5 jajek,
5 łyżek śmietanki 30%,
7 łyżek mąki.
Na spód (właściwie na 3 spody):
można rozdrobnić z masłem ciasteczka digestive lub zrobić spód samemu:
150 g  miękkiego masła (ja dałam 100),
95 g cukru pudru,
30 g zmielonych migdałów (ja dałam 50 g),
2 szczypty soli,
1/4 wanilii (ziarenek ze środka) - ja dałam łyżkę cukru z prawdziwą wanilią,
1 duże jajko,
250 g mąki,
100 g miękkiego masła.
Na wierzch:
paczka żelatyny (bądź też galaretki, jak komu w smak, ja użyłam żelatyny z sokiem z malin),
200 g malin, garść borówek.

Spód: Ubić masło razem z cukrem, dodać zmielone migdały, sól, wanilię, jajko, cały czas ubijając. Na koniec dodać mąkę. Wymieszać dokładnie ciasto i podzielić je na 3 części. Włożyć do zamrażarki na co najmniej godzinę (lub 4 w lodówce). Do zrobienia spodu użyć tylko jednej części (resztę można zostawić do innego ciasta np. tarty lub kolejnego sernika). Rozwałkować ciasto na 2 cm na papierze do pieczenia i wyłożyć nim formę o średnicy 23 cm. Nagrzać piekarnik do 170 stopni (ja nagrzałam do 200). Piec spód ok 12 minut (ja piekłam ponad 15), aby się zarumienił. Wyciągnąć spód i poczekać aż ostygnie. Następnie połamać ciasto i rozdrobnić je malakserze razem z masłem. Ponownie wyłożyć blachę i piec kolejne 12 minut. Wystawić spód i dać mu ostygnąć.
W tym czasie przygotować masę: w misce ubijać mikserem na niskich obrotach ser razem z cukrem, po chwili dodać śmietankę i jajka, aż masa będzie jednolita. Stopniowo dodać mąkę i wymieszać dokładnie. Zmniejszyć temperaturę piekarnika do 90 stopni (ja jednak zmniejszyłam tylko do 120, a po godzinie podniosłam do 150 stopni). Wylać masę na spód i wstawić do piekarnika. piec 1 godzinę i 45 minut (ja piekłam ciasto dużo ponad 2 godziny - pewnie dlatego, że użyłam trochę mniejszej formy), aż ciasto trochę się przyrumieni, a środek nie będzie się trząsł. 
A teraz wierzch: po nocy w lodówce na serniku ułożyć maliny i sowicie posmarować je pędzelkiem uprzednio przygotowaną i wystudzoną żelatyną (bądź galaretką), przygotowaną wedle przepisu. 
Uffff.... koniec i nareszcie - udało się!
Teraz z pewnością zasłużyłam na mały kawałek....
Smacznego życzy J.!

poniedziałek, 20 sierpnia 2012

Dolce far niente

  Wciąż trwają moje niekończące się wakacje. Próbowałam jakoś temu zapobiec, zgłaszając swoją chęć odbycia praktyk w pewnej organizacji, jednak ze względu na swój młody wiek (!?), nie zostałam przyjęta. Kierowniczka zakładu powiedziała za to "ale ma Pani przecież wakacje, one są po to, żeby odpoczywać!". Tylko - ile można!? Wydaje mi się, że należę do osób, które odpoczywać za bardzo nie potrafią, bo co to znaczy? Że leży się nad jeziorem lub na plaży i opala całymi dniami, czy może nadrabia się zaległe nieprzespane noce i śpi się po 12 godzin? Mi zdecydowanie ukojenie przynosi wysiłek, bo kiedy odpoczywam biernie uchodzi ze mnie życie. Dlatego też wolę zdecydowanie COŚ robić. Skoro nie mogę odbywać praktyk, to chociaż biegam wieczorami nad rzeką, gdzie spotykam urocze sarny, czytam książki, uczę się włoskiego i przede wszystkim - gotuję i piekę ciasta. Poniższy przepis jest inspirowany spostrzeżonym niegdyś na którymś z blogów ciastem i smakiem przepysznego gelato, rzecz jasna spożywanego w słonecznej i cudownej Italii (sama sobie zazdroszczę spędzonego tam czasu). Do dziś na myśl o połączeniu jogurtu, karmelu i pistacji budzi się we mnie niezmierny apetyt. Musiałam więc upiec pistacjowe ciasto z owocami, sowicie pokrywając je polewą o wspomnianej powyżej kombinacji smakowej.
Pistacjowe ciasto z owocami 
1,5 szkl. mąki,
1,5 łyżeczki proszku do pieczenia,
1,5 łyżeczki sody oczyszczonej,
0,5 łyżeczki soli,
0,5 szkl. mleka,
2 jajka,
1,25 szkl. cukru,
6 łyżek miękkiego masła,
4 łyżki zmielonych pistacji,
1 szklanka owoców (ja dodałam maliny i borówki).
Pierwsze cztery suche składniki połączyć w misce, wymieszać. W osobnym naczyniu zmiksować masło z cukrem na puszystą masę, dodać jajka i na koniec połączyć z mlekiem. Powoli miksując, dodawać po łyżce suchych składników. Kiedy wszystko się połączy, dodać pistacje. Wszystko wylać do okrągłej blaszki o średnicy 23 cm, najlepiej wyłożonej papierem do pieczenia i posmarowanej masłem. Na wierzchu ułożyć owoce. Piec około 50 minut (mniej więcej - trzeba sprawdzać patyczkiem) w temperaturze 180 stopni, aż ciasto się zarumieni i będzie odchodzić od boków. 
Upieczone ciasto wyłożyć na kratkę, a kiedy ostygnie, polać taką oto masą:
Masa jogurtowa z karmelem i pistacjami
1 mały jogurt naturalny,
2 łyżeczki cukru pudru,
karmel (cukier+trochę wody, podgotowane na ogniu, aż nabierze karmelowego koloru)
zmiażdżone pistacje (garść).
Do jogurtu dodać cukier puder, dobrze wymieszać. Polać ciasto jogurtem, na to małym strumieniem wylać karmel - najlepiej zrobić taki niezbyt gęsty. Wszystko posypać pistacjami i jeść do woli.
Polecam ciasto polewać masą zaraz przed podaniem, no chyba, że ciasto zostanie zjedzone od razu, wtedy można sobie pozwolić na takie szaleństwo! 
Ciasto zniknęło przy akompaniamencie och-ów i ach-ów (nie ukrywam, że głównie moich) i teraz, kiedy patrząc na zdjęcia, przypominam sobie jego smak...chyba nie zasnę! 
 Smacznego życzy J.!

środa, 11 lipca 2012

Italia

   Po ciężkiej sesji, którą na szczęście zdałam, naszedł czas na wakacje. Nie są to jednak typowe wakacje, czyli: zwiedzanie, jedzenie, czytanie książek, opalanie się i oddawanie się innym ciekawym aktywnościom, na które ostatnio nie miałam czasu, bo temu wszystkiemu towarzyszy również nauka. Razem z Agą, dzielącą ze mną kierunek studiów, a teraz również pokój, przebywamy w Perugii - stolicy Umbrii - aby przyswoić sobie język włoski. 

Spędzimy tu trzy, mamy nadzieję - niesamowite tygodnie. Oprócz tego, że od rana do późnego popołudnia siedzimy z rozdziawionymi ustami na zajęciach i próbujemy zgłębić tajemnice języka, zachwycamy się również pięknem tego starego miasta, które pachnie historią i również korzystamy z okazji i gotujemy włoskie dania z włoskich produktów, które są zdecydowanie lepszej jakości niż te, kupowane w Polsce. Jeśli chodzi o miasto, jest ono przeurocze, ale jeśli ktoś zamierza je odwiedzić, to nie polecamy butów na obcasach - miasto położone jest na dosyć wysokich wzgórzach, więc miłośnicy wspinaczek z pewnością będą czuli się tu, jak ryba w wodzie. Perugia zachwyca przede wszystkim starymi kamieniczkami, z czasów średniowiecza, mnogością pięknych klasztorów i gotyckich kościołów, a także zabytkami z czasów etruskich. Miasto owo w kwestiach kulinarnych słynie przede wszystkim z czekoladek Baci (jest tu fabryka czekolady, do której wybieramy się za dwa tygodnie) a także z chleba bez soli, czyli il pane sciapo. Nie jadłyśmy go, ale z podań mieszkańców wiemy, że nie jest on szczególnym przysmakiem, a niektórzy twierdzą, że jest wręcz niejadalny. W kwestii rozrywek w mieście odbywają się dwa ważne eventy - festiwal Umbria Jazz, który trwa obecnie i festiwal czekolady Eurochocolate, na którym nie będzie nas raczej, bo odbywa się dopiero w październiku.
Wczoraj na kolację - ponieważ w dzień nic się tu nie da jeść, z powodu upałów - postanowiłyśmy zrobić typowe włoskie danie, które - jak się dowiedziałyśmy - serwują kobiety, w nadziei zamążpójścia.
Spaghetti alla carbonara (z dodatkami)
śmietanka 30%,
panachetta (lub krojony boczek),
białe wino,
parmezan,
oliwa z oliwek,
świeży pomidor,
świeża bazylia,
ząbek czosnku,
makaron, 
sól.
Smażymy panacettę na patelni. Kiedy się zarumieni dodajemy 3 łyżki białego wina (które później serwujemy do obiadu), po chwili, gdy wino trochę się ulotni, dodajemy śmietankę. Gdy sos się zagotuje dodajemy starty parmezan.W między czasie gotujemy makaron. W osobnym garnku podgrzewamy oliwę z oliwek, wrzucamy pokrojonego pomidora i po chwili starty czosnek. Zostawiamy na chwilę na ogniu (ale dosłownie na 1-2 minuty). Gdy makaron się ugotuje, odcedzamy go. Wrzucamy z powrotem, dodajemy sos z panacettą i pomidora i na koniec dodajemy posiekaną świeżą bazylię. Doprawiamy do smaku. Gotowe!


Smacznego życzą J. i Aga! Pozdrowienia z Perugii!!!!

poniedziałek, 4 czerwca 2012

Tam gdzie rosną truskawki (i mięta)

Z okazji Dnia Dziecka (to nic, że było to trzy dni temu) wzięło nas na wspomnienia. Żeby nie było wątpliwości - były to wspomnienia z dzieciństwa. J. przypomniała sobie, że nie od dziś uwielbia gotować. Już w wieku 4 lat, podczas gdy cała rodzina śledziła w telewizji wieczorne Wiadomości, ona w kuchni swojej babci prowadziła konkurencyjny program "Czas na pieczeń" - rzecz jasna - o tematyce kulinarnej. Później zapraszała do degustacji nieco przerażoną rodzinę, która musiała zachwalać jej finezyjne wytwory. A. wspominała jak daleką drogę przebył jej gust kulinarny. Jako 3-latka pochłaniała hurtowe ilości  jogurtu z pietruszką, potem odnalazła swoje ulubione danie, które darzy dozgonną miłością - bułkę z żółtym serem, zaś w wieku lat 5, będąc po raz pierwszy we Francji spróbowała quiche lorraine, po czym po pierwszym kęsie od razu wypluła go do popielniczki, przynosząc hańbę rodzicom. Tartaletki z truskawkami i ricottą były zaś cichymi towarzyszami naszych reminiscencji. 

Tartaletki z truskawkami i ricottą
250 g riccotty
75 g miękkiego masła
100 g cukru pudru (a najlepiej do smaku)
ciasto kruche (np. z tego przepisu)
Na górę:
truskawki
ocet balsamiczny
cukier puder
posiekana świeża mięta
Wyłożyć formy na tartaletki ciastem. Ciasto nakłuć widelcem, przykryć papierem i wysypać fasolki. Piec w 180 stopniach przez 10 minut, potem ściągnąć papier z fasolkami i piec kolejne 10 minut. Gdy będzie rumiane, wyciągnąć i zostawić do ostygnięcia. W tym czasie przygotować masę i truskawki. Truskawki umyć, oderwać szypułki, pokroić je na plasterki bądź ćwiartki, zalać dwoma łyżkami octu balsamicznego, dodać cukru pudru do smaku i posiekaną miętę, wymieszać. Masło utrzeć z cukrem w makutrze i dodawać ricottę, ciągle ucierając. Wyłożyć masę z ricotty na kruche ciasto, na wierzchu ułożyć zamacerowane truskawki. Przystroić świeżą miętą i jeść ze smakiem!!!!!!

Smacznego życzą J. i A.!