środa, 28 września 2011

Lisbon story


Lizbona jest chyba najdziwniejszą z europejskich stolic, w których byłam. Od oceanu wieje mroźny wiatr, a w południe praży słońce, z fasad starych kamienic odpada tynk, a z ich wnętrz wieczorami dobiegają dźwięki fado. Kierowcy autobusów są co najmniej nieobliczalni, ale ludzie na ulicach potrafią być cudowni, jeśli się tylko do nich uśmiechnie.

Spałam tam też w najfajniejszym hostelu, w jakim kiedykolwiek byłam, chociaż chyba w najstraszniejszej dzielnicy miasta... Dzielnicą tą było Belem. Jak się okazało, nie była to taka najgorsza okolica. Już pierwszego dnia wieczorem tuż za rogiem odkryłyśmy legendarne miejsce: Pasteis de Belem.
W ciągu dnia ustawiały się tam kolejki turystów, chcących skosztować lokalnych przysmaków, po zmroku zaś my usadawiałyśmy się w jednej z wyłożonych kafelkami sal, gdzie przy stolikach Portugalczycy siedzieli całymi rodzinami, sącząc kawę, czy porto. Ja spróbowałam tam najlepszych eklerów, jakie kiedykolwiek jadłam oraz wspaniałych croissantów. specjalnością zakładu był jednak tradycyjny portugalski deser - leite creme. W Belem podawano go w formie babeczek chyba na cieście półfrancuskim... Ja dzisiaj jednak miałam tylko tyle czasu, by zrobić sam krem. Jest on bardzo podobny do crème brûlée, ale zamiast wanilii dodaje się do niego cynamon. Mój palnik do crème brûlée został jednak w Krakowie, gotowy deser posypałam więc jedynie mielonym cynamonem. I, żeby nie było nudno, podałam z salsą truskawkową.

Przepis:
1 szkl. mleka
4 żółtka
1 łyżka mąki
szczypta soli
100 g cukru
skórka z cytryny
1 laska cynamonu

Podgrzewam mleko z cynamonem i skórką z cytryny, żółtka ubijam z cukrem i mąką. Kiedy mleko ostygnie, dodaję żótka i znów podgrzewam, uważając, żeby masa się nie ścięła. Potem schładzam ją, przelewam do kieliszków i zostawiam w lodówce na kilka godzin. Powinno się jeszcze posypać desery mieszanką cukru z cynamonem i skarmelizować skorupkę, jak na crème brûlée.


Salsa truskawkowa:
0,5 kg truskawek kroję na małą kostkę, posypuję dużą ilością cukru pudru, posiekanymi listkami mięty (jakieś 6 listków) i polewam kilkoma chlustami octu balsamicznego, odstawiam na co najmniej pół godziny i podaję do leite creme.
Smacznego życzy A.! (I dziękuje Agacie za zdjęcia z Lizbony!)



1 komentarz:

  1. oj tak Lizbona jest niesamowita :) Jeśli chodzi o Belem i Alfamę, to chyba ta druga jest wieczorem bardziej ekhm... niebezpieczna :D
    Faktycznie fajnie się złożyło, że i Ty i ja dzisiaj dałyśmy coś o Lizbonie i zgadzam się, to dość "inne" miasto :)

    OdpowiedzUsuń